*millers zdu*
Melody wsiadła do auta.
Jej mama odpaliła silnik i wyjechała z podjazdu. Była już
spóźniona, bardzo spóźniona. Przymknęła oczy i próbowała nie
wyobrażać sobie miny nauczycielki matematyki, kiedy po raz enty
wbiega spóźniona na jej lekcję. Nagle auto gwałtownie zahamowało,
a Melody szarpnęło do przodu tak mocno, że omal nie uderzyła
czołem o przednią szybę. Przed autem przebiegł kot i goniący go
chłopak ubrany w dziwaczne ubrania.
― Cholera!
― Matka uderzyła ręką o kierownicę. ― Wysiadaj, Melody, muszę
wrócić się po projekt domu Tylerów.
Melody
westchnęła, ostatni raz spojrzała w boczne lusterko żeby
sprawdzić stan swojego makijażu i wysiadła z samochodu, trzaskając
drzwiami. Mama natychmiast odjechała, a dziewczyna ruszyła szybkim
krokiem przed siebie.
― Ej,
ty! ― krzyknął ktoś za nią. Melody niechętnie się odwróciła,
próbując nie myśleć która jest godzina. To był chłopak,
którego przed chwilą jej mama nie potrąciła. Trzymał w ramionach
wielkiego, rudego kocura, który wyglądał jakby miał zaraz zamiar
rozszarpać mu twarz pazurami. Chłopak podszedł do niej, miał
niewiarygodnie długie i chude nogi, których pozazdrościć mogłaby
mu niejedna dziewczyna. ― Omal nie potrąciłaś kota młodej
królowej Elżbiety! ― rzucił oskarżycielsko, drapiąc kota za
uchem. Nie podobała mu się ta pieszczota.
Melody
uniosła brwi.
― Że
co?
― Kot
królowej. ― Chłopak wywrócił oczami i wyciągnął w jej stronę
ręce z zwierzęciem. ― Omal nie zabiłaś kota z przeszłości,
naucz się lepiej jeździć, ślepoto. Płaciłbym za jego śmierć
własną głową! Chciaż nie ― dodał po chwili, unosząc głowę
― lekko koloryzuję.
Melody
przyjrzała mu się.
Był
wysoki i chudy. Miał owalną twarz z wysokimi kośćmi policzkowymi,
duże, miodowe oczy i ciemnorude, roztrzepane włosy. Nie wyglądał
na narkomana czy alkoholika.
― Tak,
to jest kot królowej, który potrafi podróżować w czasie ―
powiedziała, zabierając kota z rąk chłopaka. ― Lepiej odniosę
go do punktu teleportacji, żeby mógł wrócić do zamku na lunch.
Zaczęła
oddalać się w stronę szkoły, po chwili marszowy krok zmienił się
w trucht. Chłopak nie miał jednak trudności z dogonieniem jej. Gdy
ona biegła najszybciej jak mogła, zaciskając długie palce na
sierści kota, on biegł obok spokojnym truchtem, podziwiając
okolicę. Melody zatrzymała się przed swoją szkołą i zerknęła
kątem oka na nieznajomego.
― Nie
oddam ci tego kota, jesteś psychiczny i jeszcze wyślesz go w kosmos
na dronie.
Chłopak
uniósł brwi i roześmiał się cicho, chowając dłonie do kieszeni
swoich sztruksów.
― Co
o tym świadczy? ― zapytał.
― Chociażby
twoje ciuchy.
Chłopak
uniósł brwi i pokiwał głową.
― Jestem
Abel. ― Wyciągnął w jej stronę rękę, którą niechętnie
uścisnęła.
― A
gdzie masz Kaina?
Chłopak
uśmiechnął się szeroko.
― W
szkole, zdaje właśnie tabliczkę mnożenia.
Melody
zachichotała, po czym zerknęła na zegarek, który zdobił
nadgarstek chłopaka. Krótka, złota wskazówka o wymyślnym
kształcie wskazywała na godzinę dziewiątą, a nieco dłuższa,
przesunęła się na trójkę. Uśmiech zniknął z jej twarzy, a na
jego miejsce wstąpił paskudny grymas.
― Kolejna
nieobecność na matmie, dzięki. ― Wcisnęła kota w ręce Abla.
― Skoro
tak, to może pójdziesz ze mną? Ten kocur jest okropnie sprytny,
czwarty raz mi już uciekł.
Melody
zmrużyła oczy. Przypominało jej to scenę z pewnego głupiego
filmu, który oglądała kiedyś z przyjaciółkami. Nastolatka
spragniona wrażeń idzie na wagary z nieznajomym chłopakiem, który
zwraca jej uwagę tylko dlatego, że ma słodkiego pieska. Potem,
dziewczyna zostaje zamordowana i poszatkowana, a nieznajomy z uroczym
zwierzęciem okazuje się seryjnym mordercą kanibalem. Wszystko
wydawało jej się bardzo podobne do wydarzeń z filmu. Jednak dla
Melody był tandetny, ze słabymi efektami specjalnymi i
najwidoczniej bardzo niskim budżetem. Niby horror, lecz tak naprawdę
tylko jego parodia. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie
przerażonych pisków Sally, jej przyjaciółki, która była bardzo
strachliwa i czasem potrafiła wystraszyć się swojego własnego
cienia.
― Um...
Halo?
Melody
uniosła wzrok na Abla.
― Nie
jest to zbyt rozsądne, ale chyba wybiorę się z tobą.
Życie
Melody było nudne. Każdego dnia wstawała o szóstej, jej każda
poranna toaleta trwała równo dwadzieścia pięć minut, na
śniadanie zawsze jadła kanapki z pomidorem i piła owocową herbatę
w kubku z Kubusiem Puchatkiem. Zawsze ubierała na siebie ciuchy w
ciemnych kolorach, zawsze wykonywała taki sam makijaż, przed tym
samym lustrem, o tej samej godzinie. No, i zawsze spóźniała się
na matematykę. Od siódmego roku życia miała tych samych
przyjaciół, wakacje zawsze spędzała u babci na wsi, całe dnie
spędzając w tym samym, śmierdzącym stęchlizną i lawendą
pokoiku na poddaszu. Jednak nagle, poznając Abla, zachciała coś w
swoim życiu zmienić. Zmienić środowisko, nawyki żywieniowe czy
chociażby kolor ścian w pokoju.
Abel
skręcił w wąską uliczkę i wsiadł do starego auta, jakie można
zobaczyć już tylko w muzeach. Melody zmarszczyła brwi. Pójście z
nim wydawało jej się coraz gorszym pomysłem.
― Nie
zrobię ci krzywdy, prędziej zabije cię ten kocur niż ja! ―
krzyknął Abel, włączając silnik.
Melody
wsadziła rękę do kieszeni – miała przy sobie zawsze gaz
pieprzowy. Zacisnęła palce na buteleczce i sztywno wsiadła do
auta. Siedzenie było twarde i niewygodne, a sam samochód śmierdział
jak ciotka Tessa – męskimi perfumami i wazeliną. Melody skrzywiła
się, ale nic nie powiedziała. Wzięła od Abla kota i przytuliła
go do swojej twarzy. Miał niesamowicie miękkie, ryże futerko.
― Gdzie
masz zamiar mnie wywieźć? ― zapytała, po pięciu minutach jazdy
w ciszy. Jedną ręką przyciskała kota do swojego brzucha, drugą
zaś ściskała gaz pieprzowy w kieszeni kurtki.
Abel
spojrzał na nią kątem oka i gwałtownie skręcił. Melody wydawało
się, że nigdy nie była w tej części Leeds, nie była w stanie
przypomnieć sobie starych, dostojnych budynków i małych, typowo
brytyjskich domków. Abel skręcił ponownie, kierując auto ku
czołowemu zderzeniu z murem kościoła. Melody przytuliła kota do
swojej twarzy i zaczęła wrzeszczeć. Wyjęła rękę z kieszeni i
prysnęła gazem w oczy chłopaka. Ten krzyknął i zacisnął mocno
powieki. Kot spadł pod siedzenie, przy okazji drapiąc jej lewą
łydkę. Melody próbowała otworzyć drzwi, wciąż głośno
piszcząc. Po raz kolejny prysnęła Ablowi w twarz gazem pieprzowym,
i chwyciła za kierownicę, chcąc wyminąć kościół. Krew w jej
żyłach pulsowała, w uszach jej szumiało, a noga, którą ryży
kocur zadrapał, piekła. Bębenki uszne pękały jej od okropnego
wrzasku nastolatka, którego twarz była czerwona i wykrzywiona w
grymasie bólu. Z trudem otworzył oczy, odepchnął ją brutalnie od
kierownicy w stronę drzwi pasażera, w które uderzyła tyłem
głowy. Chwycił kierownicę w ręce i zwolnił pedał gazu, na który
cały czas naciskał. Wcisnął hamulec, samochód zatrzymał się
parę centymetrów przed kościołem. Rzuciło nimi do przodu.
Spojrzał załzawionymi oczami na Melody i ponownie wcisnął gaz.
Dziewczyna zasłoniła głowę rękoma, przeklinając się w duchu za
głupotę, jaką jest wsiadanie z obcym do auta. Po jej policzkach
leciały łzy, po części spowodowane bólem nogi, a po części
strachem.
Melody
spodziewała się mocnego uderzenia. Jednak nic podobnego nie
nastąpiło. Samochód wjechał w ścianę jak nóż w masło,
przenosząc się do ciemnego, obskurnego korytarza. Melody spojrzała
na Abla, który wciąż ledwo unosił powieki, ale dzielnie wpatrywał
się przednią szybę samochodu, nie zwracając uwagi na łzy płynące
gęsto po jego czerwonych jak pomidory policzkach. Nie patrzył też
na Melody. Kiedy po kilku minutach powolnej jazdy w nieprzyjemnej
ciszy zaparkował, spojrzał na dziewczynę z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. Schylił się pod siedzenie i wyjął spod niego kota i gaz
pieprzowy, którym dziewczyna go zaatakowała. Podał jej buteleczkę
bez słowa i wysiadł z auta, rzucając jej twarde spojrzenie.
Zrozumiała, że też ma wyjść. Trzęsącymi się dłońmi
otworzyła drzwi i wyszła z samochodu. Byli w podziemnym parkingu,
zastawionym dziesiątkami aut i dorożek. Melody ponownie zacisnęła
dłoń na gazie i ruszyła za Ablem. Chłopak wszedł do windy i
wcisnął duży, fioletowy guzik.
― Gdzie...
― Melody odważyła się przerwać przytłaczającą ciszę.
― Zobaczysz
― przerwał jej suchym głosem Abel. Stał idealnie wyprostowany, z
kamiennym wyrazem twarzy, ściskając w dłoniach kota. Wpatrywał
się w drzwi windy, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie.
Winda
zatrzymała się. Wyszli na przestronny, pusty korytarz z wieloma
drzwiami. Ściany były wyłożone białymi, lśniącymi kafelkami,
podobnie podłoga. Z lustrzanego sufitu zwisał rząd długich,
wytwornych lamp. Abel spojrzał na nią kątem oka i ruszył przed
siebie, co chwilę odwracając się w jej stronę. Gdy Melody
dorównała mu kroku, mijali wąskie, kręte schody.
― Słyszałaś
może o epidemii dżumy? ― zapytał nagle Abel, sprawiając, że
podskoczyła. Wciąż szli prosto korytarzem, nie otwierając żadnych
z napotkanych drzwi. ― Trzynasty wiek?
Melody
powoli skinęła głową.
― Coś
o tym mówili w szkole.
Abel
prychnął.
― "Coś"!
Nie jesteś zbyt pilną uczennicą, co, panno Gaz? ― Uśmiechnął
się pod nosem. ― No, ale wracając. Dobrze, że słyszałaś.
Około sześćdziesiąt procent populacji Europy martwa, a to
wszystko przez pchły na jedwiabiu. Dlatego tu jesteś. Epidemia
zabiła czterdziestu dwóch agentów, mamy zapotrzebowanie na ludzi.
Oczywiście, powinniśmy porządnie weryfikować potencjalnych
pracowników, a ja, w ogóle nie powinienem przywozić tutaj
pierwszej-lepszej dziewczyny z ulicy, ale zasady są po to, żeby je
łamać. Co roku odbywa się nabór. Przyjmujemy dwudziestu nowych
agentów, młodych i pilnych. Teraz przyjmiemy sześćdziesięciu
dwóch. Ty, dziewczyno, jesteś sześćdziesiątą kandydatką. Jeśli
mnie za to nie zabiją, dostaniesz w parze agenta Millersa.
― Jesteś
nienormalny.
― Daj
spokój! Będziesz pracować z Millersem, to jakby Gwiazdka przyszła
dwa miesiące wcześniej!
Melody
zatrzymała się. Oparła się ręką o ścianę, jakby chciała
sprawdzić, czy jest prawdziwa. Wszystko, co wydarzyło się w ciągu
tego dnia było dla niej jak cudowny sen, z którego miała się
obudzić za sprawą nieznośnego budzika w telefonie. Zawsze chciała
przeżyć jakąś przygodę rodem z amerykańskich filmów, wyrwać
się z Leeds i zrobić coś szalonego, poznać dziwnych ludzi, dostać
jedną gorszą ocenę. Jednak jej się nie udawało. I nagle, na
ulicy, pojawił się Abel. Chłopak z dziarskim uśmiechem, w
sztruksach i z rudym kotem na rękach. Zawiózł ją do kościoła i
wjechał w jego ścianę, żeby pokazać jej długi, biały korytarz.
A
może to działo się tylko w jej głowie?
Może
Abel naprawdę rozbił ich na ścianie kościoła i teraz byli w
drodze do zaświatów? Martwi? Myśl o tym, że umarła, pochłonęła
ją całkowicie. Może to, że Abel zdąrzył zahamować było tylko
iluzją, wytworem jej wyobraźni, po tym, jak uderzyła głową w
drzwiczki auta? Zabił ją, siebie i bogu winnemu kota. Przełknęła
ślinę, w jej gardle zgromadziło się śniadanie. Nie, napewno nie
jest martwa, wtedy nie zwymiotowała by pod nogi Abla, który omało
nie wdepnął w kałużę z jej jedzenia. Chłopak zasłonił usta i
nos zdegustowanym kocurem i podszedł szybkim krokiem do drzwi ze
złotą plakietką "44". Otworzył je, powiedział coś, a
następnie podszedł do niej z powrotem. Wyjął z kieszeni sztruksów
paczkę gum i wysypał jej parę na trzęsącą się rękę. Zaraz po
tym, jak wsadziła gumy do ust, z pokoju 44 wyszła starsza kobieta.
Była przysadzista, miała duże, grube okulary, które powiększały
jej brązowe oczy parę razy, i życzliwy uśmiech na starej,
spalonej słońcem twarzy. Ubrana była w zielony fartuch, a za sobą
ciągnęła wózek pełen mopów, ścierek i detergentów. Melody
domyśliła się, że jest sprzątaczką.
― Melody,
to pani Henrietta. Pani Henrietto, to pani Wielki Wymiot.
Starsza
kobieta zaśmiała się dźwięcznie i odgoniła Melody od ściany
ruchem dłoni. Ponownie ruszyli korytarzem. Przeszli parę minut w
milczeniu. Melody nigdy nie czuła się tak upokorzona. Jej policzki
płonęły, oczy za wszelką cenę chciały wypełnić się łzami, a
płuca odmawiały jej posłuszeństwa. To była najbardziej żenująca
sytuacja w jej życiu.
Na
końcu korytarza znajdowały się metalowe drzwi. Abel odwrócił się
w jej stronę, przeczesał jej włosy palcami i otworzył drzwi,
niezgrabnie wślizgując się do środka. Melody weszła za nim.
Pomieszczenie
było olbrzymie i dwupoziomowe. Na środku wyłożonego ciemnymi
kafelkami pokoju stał duży, masywny, wyglądający bardzo
nowocześnie stół, otoczony wieloma krzesłami. Reszta izby pełna
była chaotycznie poustawianych biurek z komputerami i innymi
dziwnymi urządzeniami. Na drugim poziomie, za metalowymi barierkami,
stały wielkie regały zapełnione małymi fioleczkami, książkami i
dokumentami. W pomieszczeniu było pełno osób. Przy komputerach
siedzieli mężczyźni ubrani w stroje z różnych epok, przy
dziwnych maszynach stały kobiety w różnorodnych sukniach, śmiejąc
się i kontrolując pracę sprzętu. W kątach stały grupki osób z
kawami i fastfoodami, które głośno rozmawiały i zerkały co
chwilę na zegary, których w izbie było naprawdę wiele. Stały na
każdym biurku, wisiały na każdej ścianie. Były kwadratowe i
okrągłe, małe i duże, elektroniczne i analogowe.
Przy
głównym stole siedziała kobieta. Była bardzo chuda, miała
podłużną, końską twarz i małe, świńskie oczka schowane za
okrągłymi okularami. Jej słomiane włosy opadały grubymi lokami
na wąskie ramiona, a pełne, czerwone usta co chwilę rozciągały
się w uśmiechu skierowanym do siedzących obok jej mężczyzn.
Jeden był grubszy, miał krótkie rude włosy i nieprzyjazną, pełną
blizn twarz. Drugi zaś był szczupły, z wystającymi nad czoło,
brązowymi włosami i kilkudniowym zarostem. Nikt nie zwrócił uwagi
na ich przyjście. Abel chwycił ją za rękę i poprowadził w
stronę stołu. Usiedli naprzeciwko dwóch mężczyzn, zwracając na
siebie uwagę zarówno ich, jak i kobiety.
― Cześć,
pani Deepers. Mąż ciągle wrzeszczy na Franka za dżumę? ―
odezwał się beztroskim głosem Abel, wciskając do rąk kobiety
kota. ― Kot młodej królowej, przepraszam za opóźnienie, ale
ktoś postanowił mnie zaatakować w małym samochodzie z lat
pięćdziesiątych.
Melody
zaczerwieniła się jeszcze bardziej, i zaczęła z zaciekawieniem
przyglądać się swoim paznokciom.
― Kim
ona jest? ― zapytał mężczyzna z bliznami.
― Ma
na imię Melody, jest odrobinę nieśmiała ― odpowiedział szybko
Abel, zerkając na nią kątem oka. ― Jest sześćdziesiąta. Tak,
Moriarty, nadaje się ― rzucił, widząc jak mężczyzna ponownie
otwiera usta. ― Mało nie zabiła mnie, kiedy ją tu wiozłem.
Waleczna, a do tego chyba inteligentna.
― Chyba?
― rzuciła nagle Melody. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, ale
wciąż patrzyła uparcie na profil Abla. ― Nie jestem w ogóle
inteligentna! Wsiadłam z tobą to auta, zamiast zadzwonić po
policję, kiedy wparowałeś mi pod koła! I kiedy wyskoczyłeś z
kotem, który żył w czasach Hitlera! Pozwoliłam ci się rozbić o
mur kościoła, przyprowadzić do tych dziwnych ludzi i zawstydzić.
Czy inteligentna osoba by na to pozwoliła? Nie! Nie! Nie! Nawet nie
wiem, czy to wszystko jest realne, czy nie leżę teraz skatowana w
rowie po tym, jak mnie zgwałciłeś, dziwaku! Nie wiem, czy to nie
marny żart, bo na to się zapowiada, patrząc na twoje dziwne
ubrania. Nie jestem ani trochę inteligentna, powinnam napryskać ci
tym gazem tak porządnie, że by ci te wielkie gały wyżarło! A
potem powinnam zadzwonić po karetkę z psychiatryka, żeby zabrali
cię do siebie, bo chciałeś zabrać mnie na wycieczkę autem pod
ambonę! Nie, nie jestem w ogóle inteligentna! Jestem głupsza, niż
ten kot.
Zrobiło
się cicho. Każdy przerwał swoje rozmowy, aby wpatrywać się w z
nią nieodgadnionym wyrazem twarzy. Melody oddychała ciężko i
szybko, jej paznokcie wbijały się w jej lewę przedramię.
Wyglądała, jakby chciała zabić Abla wzrokiem. Nastolatek wcisnął
się w oparcie krzesła i zaczerwienił jeszcze bardziej.
― Dajcie
jej numer sześćdziesiąty, jest pod opieką agenta Millersa ―
powiedziała nagle pani Deepers. ― Agent Millers zawiezie cię do
domu po najważniejsze rzeczy, przejdziesz dwutygodniowe szkolenie.
Melody
prychnęła. Adrenalina i złość spowodowały, że stała się
bardziej pyskata.
― Moi
rodzice na pewno nie zauważą, że mnie nie ma.
― Dla
ciebie będą to dwa tygodnie, dla rodziców godzina. Zmieścimy cię
w ziarenku czasu ― dodała kobieta i wyszła z pomieszczenia.
Abel
uśmiechnął się szeroko i ścisnął jej ramię.
― Ziarenko
czasu to przestrzeń czasowa między jednym dniem, a drugim.
Powiedzmy, że godzina, lub dwie. Będziesz tu dwa tygodnie, ale
potem przeniesiemy cię do ziarenka w twojej linii czasu, którą
właśnie Henry ― wskazał palcem na starszego, łysego mężczyznę
we fraku ― wpisuje to właśnie do Ziarenkacza, zaraz będziesz
musiała oddać kropelkę krwi. Nie martw się, Mel, będzie fajnie.
Dostaniesz swój pokój, poznasz innych nowicjuszy. Zapoznasz się z
pracą strażnika czasu.
Abel
chwycił ją za przedramię i poprowadził w stronę Henry'ego.
― Skaleczona,
to nawet lepiej ― mruknął staruszek. Złapał ją za dłoń i
nakierował przedramię nad taflę wody w misce, która była
podłączona kabelkiem do maszyny wielkości laptopa, która miała
wiele korbek. Wyglądała jak połączenie maszyny do pisania i o
wiele bardziej zaawansowanej technologii. Kropla krwi rozpłynęła
się w wodzie bardzo szybko. Henry przekręcił wolno dwie największe
korbki i wcisnął coś na przycisku od maszyny do pisania.
Uśmiechnął się do niej szeroko i skinął głową. ― Gotowe,
jesteś w systemie. Powodzenia, rekrucie!
Melody
uśmiechnęła się lekko i przełknęła ślinę. Emocje, które
buzowały w niej podczas gdy krzyczała na Abla zniknęły, zastąpił
je starch i niewiedza.
― Strażniku
Millers, powodzenia ze szkoleniem. ― Abel skinął głową komuś
za jej plecami.
Melody
odwróciła się u omal nie wpadła na szczupłego mężczyznę,
który siedział przy głównym stole z Moriartym.
― Chodź
za mną.
Głos
miał niski i przyjemny dla ucha. Melody skinęła lekko głową i
ruszyła za nim, niepewnie rozglądając się po raz ostatni po
pomieszczeniu. Wyszli na korytarz, którym jeszcze chwilę temu szła
razem z Ablem, minęli miejsce, w którym zwymiotowała, i weszli do
windy. Kilkunastusekundowa podróż na parking minęła im w ciężkiej
ciszy. Na parkingu ubyło aut, stare dorożki były myte przez
niskich mężczyzn w różowych uniformach. Millers ruszył w głąb
parkingu, zatrzymując się pomiędzy rzędem dużych, czarnych
suv-ów. Podszedł do jednego i otworzył kluczkiem drzwi, zerkając
na nią kątem bursztynowego oka. Obszedł samochód dookoła i
otworzył drzwi od strony pasażera, prostując się mocno i kładąc
jedną dłoń na swoich plecach. Melody przełknęła ślinę i
wsiadła do auta. Po chwili dołączył do niej strażnik Millers.
Uruchomił silnik i wyjechał z parkingu wprost na zakorkowaną
ulicę.
― No
co jest... ― mruknął, uderzając długimi palcami o kierownicę.
Opadł ciężko na oparcie fotela i zdjął dłonie z kierownicy. ―
Coś czuję, że chwilę tutaj posiedzimy, Sześćdziesiąt.
Melody
ściągnęła brwi.
― Masz
rację ― dodał Millers, zauważając jej reakcję. ―
Sześćdziesiąt brzmi głupio. Przypomnij mi swoje imię?
― M-Mel...
― odpowiedziała pod nosem, czerwieniejąc po koniuszki uszu. Ten
mężczyzna przerażał i fascynował ją jednocześnie. Był
doświadczonym strażnikiem i miał ją nauczyć właśnie tego
fachu. Nie chciała się przed nim zbłaźnić już pierwszego dnia
szkolenia, na które chyba nie do końca wyraziła chęci.
― Mel...
― Melody.
― Melody
― powtórzył. ― Nie brzmi źle.
― Niezły
komplement ― burknęła pod nosem Melody, wciskając się w miękki
fotel. Millers uśmiechnął się lekko i poprawił swoją czarną
jak smoła muszkę. ― A ty kim jesteś?
Przerwał
wykonywaną czynność i uniósł brwi.
― Po
pierwsze, Melody, szacunek do każdego starszego strażnika ―
rzekł, akcentując wyraźnie jej imię. Ponownie spłonęła
rumieńcem, lecz mimo tego dalej dzielnie wpatrywała się w
bursztynowe oczy strażnika. ― Po drugie, Melody, dla ciebie jestem
strażnikiem albo agentem Millersem. Po trzecie, Melody ― lubię
twoje imię, dlatego jest w każdym zdaniu. Brzmi w miarę twardo,
takie są najlepsze. Po czwarte, dzisiaj poznasz innych rekrutów. ―
Korek powoli ruszył, więc agent Millers chwycił kierownicę i
skupił swoją uwagę na drodze. ― Wielu z nich to dzieci innych
strażników. Spędzali tu dzieciństwo, rodzice ich szkolili od
najmłodszych lat tak, aby później ich dzieci mogły przynieść im
chlubę również pracując w agencji. Deepers zarządził dla nich
surowszą dyscyplinę, a do szkolenia ich sprowadził wielu
słowiańskich strażników. Ich metody są ostre ale i najbardziej
skuteczne ― dodał szybko widząc, jak otwiera usta. ― Na paru z
nich musisz uważać, są bardzo zarozumiali i uważają się za
lepszych od innych tylko dlatego, że ich rodzice są cenionymi
pracownikami. Ale tacy zawsze najszybciej kończą z wieńcem na
trumnie, myślą, że dadzą radę każdemu podróżnikowi i każdej
złej postaci. Często giną od tego, że chcą się popisać.
Przynoszą zarazy do Budynku Głównego, takie jak dżuma, było
takich, co wrócili z narzeczoną. Zostali pozbawieni odznak i
umieszczono ich w czasach, z których pochodziła ukochana, bez
możliwości powrotu. Wyobraź sobie, Melody ― odwrócił się w
jej stronę. ― Przenosisz się do kwietnia 1912 roku i nie ma
odwrotu, musisz wsiąść z kimś na Titanica, bo inaczej zmienisz
bieg jego historii. Giniesz przez chwilowe zauroczenie, a my tracimy
strażnika. Jeden z najczęściej popełnianych błędów, pycha i
chciwość. Większość szkoleniowców nie wpaja młodym tego, że
emocje trzeba trzymać na wodzy, i wychodzą z tego wielkie
nieprzyjemności. U mnie jest inaczej ― będę cię szkolił i
fizycznie, i psychicznie. Zero sprzeciwów, masz dwa tygodnie na
zaliczenie wszystkiego. Czternastego dnia pojedziemy na jednodniową
misję, którą wylosujesz. Albo cię przyjmiemy, albo zostaniesz w
ziarenku czasu aż do śmierci.
Melody
przełknęła ślinę. Z każdą chwilą agent Millers wydawał jej
się coraz mniej przyjemny.
― Wiesz
gdzie mieszkam? Agencie? ― dodała szybko widząc, jak zaciska
zęby.
― Mamy
już o tobie wszystkie informacje.
Samochód
wjechał na podjazd jej domu. Melody wyskoczyła z auta i otworzyła
drzwi do domu. Wbiegła do mieszkania i zatrzasnęła drzwi,
opierając się o nie plecami. Szybko je zakluczyła i wbiegła po
schodach na piętro, przewracając dwa krzesła. Weszła do swojego
pokoju i schowała się w szafie, dysząc ciężko. Cieszyła się,
że udało jej się pozbyć Millersa choć na chwilę. Parę sekund
później rozległo się donośne walenie w drzwi. Millers wrzeszczał
jej imię, uderzając w drzwi wejściowe raz po raz. Melody zcisnęła
place na jakimś swetrze i przymknęła oczy, starając się
unormować oddech. Była pewna, że sąsiedzi usłyszą wrzaski
agenta i wezwą policję, biorąc go za niebezpiecznego. Wrzaski
mężczyzny ucichły po paru minutach, walenie także ustało. Melody
wizięła głęboki wdech i wychyliła głowę z szafy. Rozejrzała
się po pokoju i delikatnie położyła na podłodze. Przeszła na
czworaka pod oknem i wyszła na korytarz, mając zamiar udać się do
sypialni rodziców, aby zadzwonić stamtąd po ojca. Szła powoli i
leniwie, nasłuchując uważnie. Otworzyła drzwi do sypialni i
weszła do niej również na czworaka.
― A
szczekać też potrafisz? ― zimny głos należał do Millersa
leżącego plackiem na łóżku jej rodziców. Okno było otwarte na
oścież, koronkowa firanka powiewała na wietrze. Jakim cudem go nie
słyszała?
Melody
przełknęła ślinę i stanęła na dwóch nogach, trzęsąc się
jak galaretka. Chwyciła klamkę z zamiarem zatrzaśnięcia drzwi i
ponownej ucieczki przed Millersem, jednak wcześniej wspomniany
uniemożliwił jej to, łapiąc ją za nadgrastki.
― Słaba
próba ucieczki, szczeniaku. Bierz torbę i pakuj się, bo stracimy
cały dzień treningu na twoje humory ― warknął.
Melody
zacisnęła zęby i posłusznie skierowała się do swojego pokoju.
Wyjęła z szafy dużą, niebieską walizkę i wrzuciła do niej
pierwsze-lepsze bluzy, koszulki i spodnie. Sięgnęła na dno szafy i
wyciągnęła z niego parę starych tenisówek. Millers stał obok
niej i kontrolował każdą rzecz, jaką wrzucała do walizki.
Złapała za kosmetyczkę i ładowarkę do telefonu, z zamiarem
umieszczenia ich w bagażu.
― Żadnych
telefonów podczas szkolenia.
Melody
skinęła posępnie głową i rzuciła kabel w kąt pokoju.
Kosmetyczka wylądowała na stosie książek i nieposkładanych
ciuchów.
― To
chyba wszystko ― mruknęła cicho.
Millers
skinął głową i wziął od niej ciężką walizkę.
Podróż
do Budynku Głównego minęła im szybko. Żadne z nich nie odezwało
się do drugiego ani słowem, w aucie można było słyszeć tylko
ich miarowe oddechy. Millers zaparkował auto i wyszedł z niego, by
następnie otworzyć drzwi Melody. Wyciągnął do niej rękę, którą
ona umiejętnie zignorowała, i sama zeskoczyła na gładki beton.
Millers w żaden sposób tego nie skomentował. Wziął jej walizkę
i szybkim krokiem ruszył w stronę windy. Wyszli na korytarz, jak
zwykle pusty. Millers otworzył drzwi numer 20 i przepuścił ją
pierwszą. Znajdowali się w nieprzyjemnie chłodnej izdebce, w
której stało jedno krzesło i znajdowały się kręte schody.
― Tędy
dostaniesz się do pokoi rekrutów ― powiedział Millers i zaczął
wdrapywać się po schodach. Melody weszła za nim, z zaciekawieniem
rozglądając się po długim, przytulnym korytarzu z dużą ilością
hebanowych drzwi. ― Do sześćdziesiątki.
Pokój
numer sześćdziesiąt był przytulny. Ściany były koloru beżowego,
a biurko, łóżko i dwie komody wykonane z ciemnego drewna. Podłogę
przykrywał puchaty, granatowy dywan, na którym wylegiwał się
duży, prążkowaty kocur. Millers rzucił walizkę pod jej nogi,
rzucił jej ostatnie spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Zapowiada się cudowna współpraca.
Mam nadzieję, że się podoba! Oceń! I do następnego (:
Akcja mknie bardzo szybko, opisy z deczka ubogie, ale tematyka i Abel kupili mnie w całości i z pewnością zostaję tu na dłużej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Chciałam umieścić w pierwszym rozdziale jak najwięcej. W następnych akcja zwolni, treningi będę starała opisywać się bardziej bogato. Cieszę się, że Abel przypadł do gustu :D
UsuńO mój Boże, nie wiem jak trafiłam na tego bloga..ale jestem szczęśliwa, ze tu jestem. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką tematyką. Ale podoba mi się. Muszę przyznać, ze czytając ten rozdział nieźle się uśmiałam, nie wiem czy takie było założenie, ale postać Abla i zachowanie Melody w stosunku do niego po prostu nieźle mnie rozbawiło.
OdpowiedzUsuńZapewniam, że będę wpadać częściej. Więc dodaję szybko Cię do obserwujących i zakładki w laptopie aby nie zapomnieć!
Jestem bardzo ciekawa jak przebiegnie szkolenie.
Całuski http://guardsangel.blogspot.com/
Z Abla mam zamiar zrobić takiego typowego kumpla-śmieszka, który zawsze zachowuje się niesamowicie nieodpowiedzialnie, ale gdy przychodzi co do czego, potrafi stanąć na wysokości zadania :D
UsuńZacznę od tego, że kolorystyka twojego bloga nie ułatwia czytania. Tak jaskrawy żółty na czystej czerni razi w oczy, jest dobry do jednego czy dwóch zdań, np cytatu czy tytułu, ale nie do tego, by takim kolorem zapisywać cały tekst.
OdpowiedzUsuńSamo opowiadanie jawi się jednak bardzo pozytywnie. Przynajmniej na mnie zrobiło dobre wrażenie, choć nie przepadam za fantastyką. Ta w twoim wykonaniu jest jednak ciekawa, oryginalna, bardzo niespotykana.Same dialogi, choć momentami infantylne, to jednak spisane tak, że jestem w stanie je kupić (czytaj: w nie uwierzyć). Opisy masz obrazowe, a sami bohaterowie (spamiętałam trzech głównych + kota i sprzątaczkę) różnorodni, to znaczy, że nie są papierowi, nie są z tektury. Jak dla mnie zaczyna się świetnie i zachęca do przeczytania kolejnych rozdziałów.
Teraz powiem choć kilka słówek o przeczytanej treści, choć nie licz na wiele, bo godzina jest tak wczesna, że ja powinnam się budzić, a nie iść o niej spać, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać i przed pisaniem i przed czytaniem, więc jestem tutaj, a nie w łóżku (choć jestem w łóżku, ale z laptopem na kolanach).
Podobał mi się motyw z matką, dla której praca była ważniejsza niż odwiezienie dziecka do szkoły. Nie dziwi mnie to, bo praca zapewnia byt rodzinie, w niej zarabia się pieniądze, a szkoła? Małolata mogła wstać wcześniej i sama do niej dotrzeć, a ona nawet w obliczu spóźnienia nie panikowała, tylko upewniała się czy makijaż ma dobrze wykonany.
Jechanie wprost na ścianę mam i w swoim jednym opowiadaniu, więc kolejny plus! Samo Mel kojarzy mi się z serialem, który zainspirował mnie do napisania pierwszego opowiadania, choć tam była Melania, a nie Melody. Jak widzisz masz same plusy. Podobało mi się, że stworzyłaś zupełnie nowy, taki obcy świat, łącząc w nim przeszłość z przyszłością, ale w taki sposób, że to współgrało, a nie się gryzło.
Teraz zastanawiam się jak będą wyglądały te treningi i co takiego jest zadaniem strażników czasu, na czym polegają ich zadania?
Z mojej strony to tyle, myślę, że jeszcze kiedyś tu wpadnę, ale to nastąpi zapewne wtedy, gdy minie jakiś czas. Ostatnio mam dość angażowania się w opowieści osób, które same nie są w nie zaangażowane na tyle, by pozostać w blogsferze na dłużej. Odwiedzam więc zwykle tych aktywnych, tych co czytają, komentują, piszą i robią to na dłuższą metę, a ich zapał nie jest słomianym. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli. W bycie na bieżąco się nie bawię, więc nie obserwuję bloga. Niekiedy nim zdążę do kogoś wpaść, to on zdąży już opowiadanie zakończyć, ale myślę, że to żaden problem i że na opinię zawsze czeka, nie przeszkadza mu więc to, że ktoś nie bawi się w infantylne "bycie na czas".
Pozdrawiam.
W wolnej chwili, jeśli masz ochotę, zapraszam do mnie:
„Się nie zdarza taka miłość...”
„Prawdziwa Legenda”
„Samotna Królewna”
„Na kartkach pamiętnika...”
„Zostaw uchylone...”
„Polecam co przeczytałam” – recenzje
„Taka Miłość, czyli moja twórczość” – blog autorski
Co do szablonu - zgadzam się. Za niego wezmę się podczas przerwy świątecznej, kiedy znajdę trochę czasu. Dziękuję ci za tak długi komentarz, te są najważniejsze dla mnie.
UsuńCześć. Oj, nie licz zawsze na moje komentarze takiego rodzaju, gdyż u mnie to zależy od wielu czynników, od czasu, dnia, zmęczenia i tego co jest w rozdziale (przede wszystkim od tego), bo o jednym mogę powiedzieć więcej, o innym mniej. Często też miewam chaotyczne słowotoki, nawiązuję do obejrzanych filmów, przeczytanych książek, czytanych opowiadań.
UsuńTak, szablon ładny, ale ta czcionka... wrr ;/
Szablon tymczasowo zmieniony. Spróbowałam przeczytać rozdział na tamtym, faktycznie - oczy bolą. Myślę, że ten jest dość przyjemny dla oka, nie jest typowo science-fiction, ale nawiązuje do Mel i jej dziewczęcej osobowości, wg mnie :)3
UsuńAbel po prostu rozbraja system! Akcja dzieje się bardzo szybko (jak ja nad tym wszystkim nadążę). Jak na chwilowo moją głowę nękają pytania odnośnie treningów. Jak się będą odbywać i co właściwie robią strażnicy czasu.
OdpowiedzUsuńNo super, miałam skopiowane wszystkie błędy z opowiadania i chciałam Ci je wytknąć, ale jestem na telefonie i przypadkiem przełączyłam na kolejny post. Po prostu świetnie. Z tego co pamiętam, to raz użyłaś omało, a to się pisze osobno, gdzieś tam zcisnęła palce, a powinno być zacisnęła. Dużo tego było, radzę przejrzeć tekst raz jeszcze.
OdpowiedzUsuńSzczerze nie do końca wiem, czy zrozumiałam, co się działo. Przejścia z jednej akcji do drugiej są trochę zbyt płynne. Za szybko się wszystko dzieje. No i nie wiem, czy świat przedstawiony jest magiczny, bo Melody nie była jakoś super tym wszystkim zdziwiona i zachowywała się, jakby wiedziała, kim są Strażnicy, czy jednak świat jest zwykły, a Melody nagle poznaje Strażników i ich zwyczaje. Nie mieliśmy szansy dobrze poznać bohaterki, od razu rzuciłaś ją na głęboką wodę i przez to nie mogłam się wczuć w akcję. Nie rozumiem też, jak oni się dostali do tego kościoła - myślałam, że się przenieśli w czasie, ale potem Melody z Millersem jak gdyby nigdy nic poszli do domu bohaterki. Także nie wiem, przeteleportowali się? Doskwierał mi też brak środków stylistycznych. Tekst głównie opierał się na dialogach, jest tak mało plastyczności i obrazowości, że nawet nie wiem, jak sobie wyobrażać główną bohaterkę, miasto albo chociażby ten kościół. Wieku dziewczyny też nie znamy, choć jeśli chodzi do szkoły i poranna toaleta zajmuje jej aż 25 minut, no i sprawdzała makijaż, to strzelam na trzecią liceum.
Jeśli chodzi o bohaterów, Millers wydaje mi się mało wiarygodny. Na serio chcą ją po prostu porwać i zrobić z niej Strażniczkę, a jak jej się nie uda szkolenie, to uwiężą w pętli czasu? Ogólnie ten wątek jest jakoś mało realistyczny, chyba że czegoś nie zrozumiałam.
Melody mnie denerwuje. Ciągle się tylko czerwieni, nie wiadomo, czy jest bezczelna czy posłuszna, raz ucieka, a raz potulnie wykonuje polecenia. Może po prostu za mało ją znam.
No i w końcu przechodzimy do plusów. Możesz odetchnąć. :D
Abel wyszedł najlepiej z wszystkich. Ma wyrazisty charakter, nawet po pierwszym rozdziale można go polubić lub znienawidzić (zależy kto lubi takich ludzi). Ja go szczerze polubiłam i cały czas czekałam na jego wypowiedzi.
Poza tym - poczucie humoru. Te żarciki rzucane przez bohaterów rozluźniały atmosferę. To mi się bardzo podobało.
Co jeszcze? Ciekawy pomysł. Dużo jest powieści o podróżnikach w czasie, ale zawsze wychodzą one oryginalnie, bo czymś się od siebie różnią. Nawiasem mówiąc, nie jest to inspirowane Trylogią Czasu? Mocno się kojarzy :D.
Jeszcze jakaś zaleta? No niech będzie, że ta wartka akcja jest zarówno plusem jak i minusem. Niektórym może się podobać, innym nie.
Podsumowując - nie jest źle, ale po poprawkach może być o wiele lepiej :)
Pozdrawiam ciepło!
Gwiazdogrod.blogspot.com