sobota, 18 lutego 2017

Nirvana okazała się być dziewczyną

*Melody zdu*







     Głośne pukanie wyrwało Melody z płytkiego snu. Zeskoczyła z łóżka i otworzyła drzwi, starając się doprowadzić swoje włosy do porządku.
Doprowadź się do porządku, Melody ― mruknął Millers, lustrując ją od dołu do góry. ― Idziesz na pierwsze szkolenie, chyba nie chcesz już pierwszego dnia stać się pośmiewiskiem?
Melody poczerwieniała.
Nigdzie nie idę, strażniku ― warknęła, zatrzaskując mężczyźnie drzwi przed nosem.
    Mimo chęci wrócenia do łóżka i przespania następnych godzin, przestraszyła ją wizja kary, jaką wymierzy jej Millers za zniewagę, więc ruszyła leniwym krokiem do toalety. Pomieszczenie było malutkie, wyłożone brązową glazurą. W rogu stała stara kabina, lustro było rozbite, a drzwiczki szafki pod zlewem urwane. Przełknęła ślinę i przemyła twarz. Spojrzała na swoje popękane odbicie i uśmiechnęła się lekko. Może nie będzie tak źle.
   Melody wykonała szybko makijaż i zebrała ciemne włosy w wysokiego kucyka. Spryskała się perfumami i wyszła z pokoju. Przy drzwiach, oparty o ścianę, stał Millers. Ręce miał skrzyżowane na piersi, ze znużeniem wpatrywał się w przeciwległą ścianę. Melody zacisnęła usta i przekręciła klucz w zamku. Schowała kawałek metalu do kieszeni jeansów i szybkim krokiem ruszyła korytarzem. Gdy schodziła po schodach, wszelkie obawy co do pierwszego dnia spłynęły na nią. Co, jeśli jej nie zaakceptują? Jeśli będzie samotna, skazana na towarzystwo tego buca, Millersa? Albo, co gorsza, nie przejdzie szkolenia i zostanie w ziarenku czasu aż do śmierci? Czuła zimny pot oblewający jej plecy. Ona nie może zostać w ziarenku czasu na zawsze. Co z rodziną? Przyjaciółmi? Co z Connorem?
    Connor.
    Melody zacisnęła mocniej wargi. Podczas tego dnia ani razu nie pomyślała o tym, co czuje Connor. Czy martwi się o nią? Czy próbuje się z nią skontaktować? Czy nie stoi już pod jej domem, z przerażeniem wymalowanym na okrągłej, wiecznie rumianej twarzy? Melody pamiętała ból w jego zielonych oczach, kiedy rozstawali się na dwa miesiące, podczas których była na obozie. Odruchowo położyła dłoń na kieszeni jeansów, spodziewając się wyczuć tam charakterystyczny kształt telefonu. Przypomniało jej się, że przecież Millers zabronił korzystania z telefonów podczas szkolenia, a ona wtedy rzuciła ładowarkę w kąt pokoju... Ale co zrobiła z urządzeniem? Nie pamiętała. Z nadzieją, że telefon będzie gdzieś w walizce, zatrzymała się w połowie schodów i zawróciła. Kiedy była już na szczycie schodów i miała kierować się do swojego pokoju, Millers chwycił ją za przedramię.
Gdzie ty się wybierasz? ― zapytał, marszcząc brwi.
Zapomniałam czegoś z pokoju.
Millers pokręcił głową, zacisnął długie palce na jej przedramieniu jeszcze mocniej i zaczął ciągnąć ją po schodach w dół.
Za chwilę odbędzie się dla was posiłek, potem indywidualny trening z agentami szkolącymi i pojedynek.
    Melody uniosła brwi i nie trafiła nogą w następny schodek. Upadła wprost na plecy Millersa, który nie spodziewając się tego, poleciał do przodu. Udało mu się złapać poręcz, kiedy pokonał parę schodków na swoim brzuchu. Melody leżała na jego plecach, mocno zaciskając dłonie na koszuli. Leżenie z na Millersie głową do dołu nie było jej największym marzeniem.
Powoli chwyć poręcz, a potem wstań ― mruknął Millers.
    Melody wykonała jego polecenie, stając niepewnie na schodku. Mężczyzna, przy pomocy poręczy, którą cały czas ściskał, również wstał. Posłał jej najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie byłoby stać człowieka i ruszył dalej, z dłonią położoną na gładkiej poręczy.
    Sala, do której zaprowadził ją Millers, była wielka. Podłoga była wykołożona kamiennymi płytkami, spośród których wiele było pobitych. Pod wschodnią ścianą stał długi, drewniany stół, wokół którego ustawione były licho wyglądające metalowe krzesła. Stół zastawiony był dziesiątkami małych, metalowych miseczek i talerzy wypełnionych przeróżnymi smakołykami. W powietrzu unosił się słodki zapach szarlotki pomieszany z duszącym smordem podsmażanej kapusty. Przy ścianie naprzeciw wejścia stała duża, miękka kanapa w kolorze khaki, wypełniona przez parunastu nastolatków wrzeszczących na siebie i śmiejących się. Przed kanapą stał szklany stolik, na którym leżała góra egzemplarzy czasopism dla nastolatek. W pewnym momencie jeden z chłopców siedzących na kanapie, z grzywą ciemnych, gęstych włosów, chwycił drugiego pod boki i rzucił nim o stolik. Dźwięk rozbijającego się szkła przeplatał się z gromkim śmiechem reszty nastolatków. Melody cofnęła się o krok i przełknęła ślinę. Coraz mniej podobało jej się w tym miejscu. Przy zachodniej ścianie stały małe stoliki z szachownicami, przy których zebrała się spora grupka osób. Dalej, również przy zachodniej ścianie, ktoś grał na konsoli.
    Millers chwycił ją za łokieć i pchnął w stronę stołu.
Za godzinę przyjdę po ciebie, rozpoczniemy trening ― powiedział, po czym odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
    Wraz z trzaśnięciem zaległa cisza.
    Kilkudziesięciu nastolatków spojrzało na nią. Niektórzy uśmiechali się szeroko, z ciepłem w oczach patrząc na nią, inni zaś posyłali jej kpiące spojrzenia, analizując ją od stóp do głowy, uśmiechając się kwaśno.
Sześćdziesiąt! ― zawołał nagle chłopak, którym rzucono o stolik. Całą granatową koszulę miał w ciemnych plamach, które, jak domyślała się Melody, mogły być krwią. Chłopak zauważył jej przestraszone spojrzenie, bo zaśmiał się cicho. ― Spokojnie, tylko trochę poraniłem plecy.
Melody uniosła brwi. Trochę?
    Nagle zadzwonił dzwonek. Melody odruchowo chciała złapać za plecak, jednak przypomniało jej się, że nie jest w szkole. Nastolatkowie ruszyli do stołu, chaotycznie zajmując swoje miejsca.
Miejsca są ponumerowane, szukaj szcześćdziesiątki ― krzyknął chłopak z poranionymi plecami.
    Melody przełknęła ślinę i wolnym krokiem ruszyła wzdłuż stołu. Krzesło z wypalonym "60" stało przy końcu stołu, po stronie od ściany. Na przeciwko Melody siedział owy blondyn, który rozbił swoim kolegą stolik. Uśmiechnął się do niej szeroko, jednak jego ciemne oczy pozostały zimne i niewzruszone.
Jestem Joseph ― przedstawił się, podając jej dłoń ponad talerzami parujących ziemniaków.
    Melody uścisnęła jego dużą, szorstką rękę i uśmiechnęła się lekko. Joseph wydawał się przyjaźnie do niej nastawiony, podczas reszty posiłku opowiadał jej o agencji i przedstawił paru osobom, które okazały się cudownymi osobami, chętnymi jej pomóc. Jednak Melody zastanawiała się jak szybko ich życzliwość w stosunku co do niej zniknie.
    Po zjedzonym posiłku jedna z dziewczyn, którą przedstawił jej Joseph, Nirvana, pchnęła ją w stronę kanapy zapełnionej chłopakami, z którymi Melody nie zdążyła się jeszcze zapoznać.
Na kanapie siedzi elita ― zaśmiała się Nirvana, wykrzywiając wąskie, pomalowane wściekle czerwoną szminką usta w szerokim uśmiechu. ― Tak jak podczas szkolnych wycieczek. Na początku siedzą pupile i kozły ofiarne, na końcu elita towarzyska szkoły ― dodała, zrzucając chłopaka z poranionymi plecami z kanapy. ― Usiądź, będziesz się mogła z nami zadawać.
    Melody zmarszczyła brwi zajmując miejsce obok Josepha. Ten tylko roześmiał się i pokręcił głową. Spojrzał na nią wzrokiem mówiącym "spokojnie, ona żartuje" i zacisnął rękę na jej ramieniu, chcąc dodać jej trochę otuchy.
Więc, Melody ― zaczął chłopak z poranionymi plecami, rozsiadając się wygodnie na stosie poduszek, które leżały na podłodze ― opowiedz nam coś o sobie.
    On i Melody poznali się przy stole. Miał numer czterdzieści jeden i nazywał się Dennis. Jego dwutygodniowy okres szkoleniowy miał dobiec końca w ciągu pięciu dni, o czym nie ośmielił się jej wspomnieć przynajmniej dziesięć razy przy posiłku. Bardzo stresował się misją, która wkrótce go czekała, jednak opowiadał jej jak bardzo jest szczęśliwy, że te dwa tygodnie próbne dobiegną końca i wkrótce zobaczy się z rodziną. Jeśli zdasz i nie zostaniesz tu do póki nie zdechniesz, pomyślała Melody, zapychając się ziemniakami, aby nie wypowiedzieć tych słów na głos. Bała się, że mogłoby to urazić jej nowego kolegę.
Um... no dobrze ― mruknęła niepewnie. Zerknęła na Nirvanę, która uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. ― Co chcecie konkretnie wiedzieć? ― zwróciła się do Josepha.
Blondyn wzruszył ramionami.
Skąd jesteś? ― Czerwonowłosy koreańczyk siedzący obok Josepha wychylił się do przodu, żeby móc na nią zerknąć. Nazywał się Park, a jego dwa tygodnie próby dobiegły końca w dniu, w którym Mel zjawiła się w agencji i wkrótce miał ruszać na losowanie misji.
Z przedmieści Leeds ― odpowiedziała. ― Wcześniej mieszkałam w Liverpoolu, ale przeprowadziliśmy się kiedy miałam sześć lat.
Wreszcie ktoś z tej samej zapyziałej dziury, co i ja! ― krzyknął czarnoskóry chłopak siedzący na oparciu kanapy, Thomas. ― Myślałem, że Abel złapał na ulicy tego miasta tylko mnie.
Wszystkich nas złapano na ulicy, Thomas ― wtrąciła dziewczyna wciśnięta między Thomasa a Parka. Melody wcześniej jej nie zauważyła. ― Jakby cię to interesowało, to jestem Molly. Podałabym ci rękę, ale nie mogę jej wydostać spod tyłka Parka ― warknęła, patrząc wymownie na chłopaka. Ten uśmiechnął się z zakłopotaniem i wstał z kanapy, dołączając do Dennisa na poduszkach.
No więc... mam siostrę Judy, jest w pierwszej klasie, bracia Robert i Hugon są w college'u. Mój pies jest kundelkiem ze schroniska i wabi się Bruce, a mój chomik Fineasz zdechł dwa tygodnie temu ze starości. Moim ulubionym jedzeniem jest pizza i bardzo lubię Drake'a. Mam nadzieję, że tyle informacji narazie wam wystarczy ― uśmiechnęła się Melody.
    Wszyscy pokiwali głowami. Jeff, pyzaty chłopak z twarzą pokrytą pryszczami i rozstrzepanymi, czarnymi włosami otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz Nirvana siedząca obok niego zakryła je mu dłonią, wskazując na drzwi.
    Na sali zaległa cisza. Drzwi lekko się poruszały, jakby ktoś w nie uderzał, nic jednak nie było słychać. Melody zerknęła na Josepha, który nachylił się do niej, żeby wyjaśnić zaistniałą sytuację.
Oznacza to duchy czasu. Będziesz się o nich uczyć jakoś za dwa dni ― wyszeptał do jej ucha.
Melody wzdrygnęła się. Duchy czasu? Nie pisała się na brytyjską wersję Paranormal Activity!
Niebezpieczne, bardzo. Ale spokojnie, czasami oznacza to, że strażnicy idą po nas. Lubią stroić sobie żarty ― powiedziała jakaś dziewczyna z drugiego końca sali, przerywając milczenie. Była niziutka i drobna, miała krótkie białe włosy a jej lewe oko i łuk brwiowy przecinała ledwo widoczna blizna.
To Betty ― powiedział Park. ― Tak zanim spytasz.
    Melody pokiwała głową i uśmiechnęła się nieśmiało w stronę Betty, która nie odwzajemniła uśmiechu, tylko podeszła do drzwi. Rozejrzała się po sali. Rekruci skinęli głowami, jakby wiedzieli co zamierza zrobić. Betty spojrzała następnie na Melody i przywołała ją do siebie gestem dłoni.     
   Melody zwróciła się w stronę Molly i Nirvany, które pokiwały głowami, uśmiechając się.
Niechętnie, wstała i ruszyła w stronę Betty. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich nastolatków w pomieszczeniu, zarówno tych, z którymi zaczęła znajomość, jak i tych, których znała tylko z twarzy. Stanęła obok Betty i zerknęła na nią pytająco. Drzwi znowu zatrzęsły się, tylko znacznie mocniej. Na sali znowu zaległa cisza.
Otwórz je. Musimy się dowiedzieć czy to duch czy strażnik ― poleciła Betty, ściskając jej dłoń w geście otuchy. Następnie odeszła w głąb pomieszczenia, stając z tyłu grupki, która utworzyła się właśnie na środku sali.
    Melody zerknęła na nich. Drzwi ponownie zatrzęsły się, jednak o wiele, wiele mocniej. Przestraszyła się, że wypadną z zawiasów, prosto na nią. Wiedziała też, że musi je otworzyć. Nie chciała wyjść na strachliwą dziewczynkę, pośmiewisko tych wszystkich odważnych rówieśników, wśród których dopiero zykała znajomych i nie zamierzała ich tracić po godzinie. Zacisnęła rękę na zimnej klamce i czekała. W chwili, w której drzwi znów załomotały, nacisnęła klamkę i pociągnęła drzwi w swoją stronę. Przeraźliwie zimny wiatr owiał jej szyję i twarz, zmuszając do zamknięcia oczu. Usłyszała dźwięki z tyłu, poruszenie tłumu nastolatków stojących na środku sali. Przełknęła ślinę. Poczuła na plecach zimny pot, jednak zmusiła się do uniesienia powiek. Jej płuca zaczęły ponownie pompować powietrze, kiedy jej oczom ukazał się Millers w czarnej marynarce, oparty nonszalancko o futrynę, z rękoma w kieszeniach czarnych spodni od garnituru. Prawą powiekę miał uniesioną tak, że brązowa grzywka opadająca mu lekko na czoło omal jej nie zasłoniła.
Odetchnęła z ulgą, że to nie duch czasu, którego wizja ją przestraszyła. Poczuła na plecach wiele dłoni, poklepujących ją za dobrze wykonaną robotę.
Jako pierwsza nie zwlekałaś krócej niż dziesięć minut, jestem pod wrażeniem ― krzyknęła jej do ucha Betty, uśmiechając się promiennie i zerkając ponad ramię Millersa. Na korytarzu kłębili się inni strażnicy, kobiety i mężczyźni, oczekujący swoich uczniów. Betty wypatrzyła swoją agentkę, wysoką, chudą kobietę z ciasno splecionymi, siwymi włosami i końską twarzą. Ruszyła w jej stronę i po chwili zniknęły razem w tłumie uczniów i ich nauczycieli.
Chodź, Melody. ― Millers złapał ją za rękę i zaczął za sobą ciągnąć, przepychając się w tłumie. ― Dzisiaj poniedziałek, więc lekcje zaczynają się po obiedzie ― powiedział, kiedy szli już pustym korytarzem piątego piętra. Wskazał na zegarek wiszący pośród zdjęć krajobrazów. Wskazywał godzinę czternastą piętnaście. ― Lekcje trwają normalnie jak w szkole, pięćdziesiąt minut*. Ty masz dzisiaj cztery, z dziesięciominutowymi przerwami. Zaczynamy o w pół do piętnastej. Pokażę ci jednak salę, w której będziesz ćwiczyć i studiować te dwa tygodnie. Później dołączysz do innych studentów na miesięcznym szkoleniu, jeśli oczywiście zdasz.
    Melody wywróciła oczami. Znaleźli się w innym korytarzu, który na końcu rozwidlał się. Zarówno po prawej, jak i po lewej znajdowały się rzędy mahoniowych drzwi ze złotymi plakietkami informującymi o numerze danej sali. Skręcili w lewo. Z większości mijanych przez nich drzwi dobiegały głośne rozmowy, śmiechy i inne dziwne, niezydentyfikowane odgłosy.
    Millers zatrzymał się przy drzwiach, na których zawieszona plakietka głosiła, iż jest to sala numer 60. Melody prychnęła. Millers uniósł brwi i zerknął na nią kątem oka, otwierając drzwi za pomocą srebrnego klucza.
Serio? Każde krzesło, pokój czy salę będę miała z numerem sześćdziesiąt?
Millers przytaknął.
Tak. Specjalnie dla ciebie trzeba było wysprzątać tą salę. Jak wiesz zwykle przyjmujemy około dwadzieścia osób rocznie, więc sale od trzydziestki wzwyż są nieużywane.
Wiem, Abel mi mówił. Właściwie czego będziesz mnie tutaj uczył, agencie?
Zaraz to omówimy.
    Millers otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą. Pomieszczenie było o wiele większe, niż Melody się spodziewała. Na białych ścianach wisiały przeróżne zdjęcia krajobrazów i mini portrety władców, począwszy od Ludwika XIII kończąc na królowej Wiktorii. Po prawej od wejścia cała ściana była zastawiona półkami zawalonymi książkami, zegarkami, klepsydrami różnej wielkości, notesami i roślinkami w porcelanowych doniczkach. Przy regale stał duży, kwadratowy stół wykonany z jasnego drewna. Po każdej jego stronie stało jedno zwykłe, szkolne krzesło gotowe rozlecieć się w każdej chwili. Na stoliku stała lampka z poplamionym krwią białym abażurem, a obok niej leżał stos zeszytów i długopisów.
    Po drugiej stronie pomieszczenia stała bieżnia i stacjonarny rower, a naprzeciw nich leżał spory, czarny materac. W kącie natomiast stała półka z mieczami pochowanymi w pochwach i pistoletami zamkniętymi w przeźroczystym pudełeczku.
    Millers zamknął za sobą drzwi i ruszył w stronę stołu. Zajął miejsce plecami do dużego okna. Wziął do ręki jeden z zeszytów i wyjął z niego białą kartkę złożoną na cztery. Podał ją Melody wraz z czarnym zeszytem w kratkę.
Co to jest? ― zapytała cicho, siadając naprzeciwko mężczyzny. ― Agencie ― dodała pośpiesznie.
Kartka z twoim planem zajęć na najbliższe dwa tygodnie ― odrzekł Millers, opierając się przedramionami na stole. ― Zapoznaj się z nim. Ponadto ― nie ma tam tego, dopisz ― śniadanie jest w tej samej sali, w której obiad, o szóstej trzydzieści. Jeśli masz na późniejszą godzinę, prawdopodobnie spotkasz jakichś nowicjuszy na drugim śniadaniu o godzinie siódmej trzydzieści.
Melody skinęła głową i otworzyła kartkę. Uniosła brwi i wstrzymała oddech. Plan nie przypadł jej do gustu, zdecydowanie nie. Zerknęła jeszcze raz na kartkę, na której było napisane:

PONIEDZIAŁEK

14.30-15.20 – historia
15.30-16.20 – stworzenia
16.30-17.20 – fizyczne ćwiczenia
17.30-18.20 – fizyczne ćwiczenia
19.00 – kolacja
WTOREK

7.00-7.50 – fizyczne ćwiczenia
8.00-8.50 – fizyczne ćwiczenia
9.00-9.50 – stworzenia
10.00-10.50 – historia
11.00-11.50 – łacina
12.00-12.50 – łacina
13.00-14.20 – przerwa obiadowa
14.30-15.20 – walka
15.30-16.20 – walka
16.30-17.20 – łacina
19.00 – kolacja

ŚRODA
7.00-7.50 – stworzenia
8.00-8.50 – stworzenia
9.00-9.50 – historia
10.00-10.50 – historia
11.00-11.50 – historia
12.00-12.50 – łacina
13.00-14.20 – przerwa obiadowa
14.30-15.20 – walka
19.00 - kolacja

CZWARTEK

7.00-7.50 – walka
8.00-8.50 – fizyczne ćwiczenia
9.00-9.50 – łacina
10.00-10.50 – łacina
11.00-11.50 – historia
12.00-14.20 – przerwa obiadowa
14.30-15.20 – fizyczne ćwiczenia
15.30-16.20 – stworzenia
16.30-17.20 – walka

PIĄTEK
7.00-7.50 – fizyczne ćwiczenia
8.00-8.50 – fizyczne ćwiczenia
9.00-9.50 – walka
10.00-10.50 – walka
11.00-11.50 – terminy
12.00-14.20 – przerwa obiadowa

SOBOTA

10.00-10.50 – terminy
11.00-11.50 – urządzenia
12.00-12.50 – walka
13.00-14.20 – przerwa obiadowa
14.30-15.20 – walka
15.30-16.20 – urządzenia





Więc... mam zajęcia z panem nawet w soboty?
Millers przytaknął.
Pocieszę cię, że masz wolne niedziele. Będziesz mogła je poświęcić na czytanie książek, które ci dam i przepisywanie niektórych rozdziałów do swoich notatników ― powiedział, wskazując palcem na zeszyt w dłoniach Melody. ― Lepiej nie zgub planu. Przyczep na ścianę, czy coś.
Millers zerknął na jeden z zegarków na półce; stary, zakurzony złoty zegar.
Czternasta trzydzieści ― mruknął. ― Czas zacząć lekcję. Co masz w planie?
Melody ponownie rozłożyła kartkę.
Historię.
Weź długopis i podpisz na pierwszej stronie, że jest to historia ― polecił. Kiedy Melody wykonała tę czynność, podszedł do półki i zdjął z niej jakąś książkę. ― Zapisz nagłówek.
Co?
Nagłówek ― powtórzył, siadając z powrotem na krzesło. ― Wielkimi literami na górze strony.
Melody zacisnęła zęby.
Wiem co to.
To dlaczego się pytasz?
Zdziwienie. Ot co.
Millers skinął głową i zaczął przeglądać książkę.
Lekcje historii zazwyczaj zaczyna się od starożytności, my jednak nie będziemy tracić na to czasu, powinnaś wiedzieć najważniejsze rzeczy ze szkoły.
Żebym tylko je jeszcze pamiętała, prychnęła w myślach.
Zaczniemy więc od historii tych czasów, których struktura jest zaburzana najczęściej. Nagłówek brzmi Piętnasty wiek.
    Melody posłusznie zapisała nagłówek, starając się aby litery były jak najbardziej równe i czytelne. Nie należała do osób dbających o estetykę notatek, jednak wiedziała, że tego wymaga od niej sytuacja. Zostanie strażniczką i będzie mogła wrócić do Leeds, albo pozostanie uwięziona w ziarnku czasu aż do śmierci. Stawka była wysoka, a rzeczy do opanowania z pewnością trudne i niezwykle pomocne. Musiała być jedną z najlepszych, musiała wrócić do swojego normalnego życia, z którego wyciągnął ją Abel – chłopak w sztruksach z rudym kotem w rękach.
Millers zaczął opowiadać jej o piętnastym wieku. Zaczął od wymieniania wszystkich władców panujących w tamtym okresie na terenie Europy i Azji, a ona musiała ich zapisać zgodnie z kolejnością, w której on ich wymieniał – chronologicznie. Obok imion władców i lat ich panowania znalazły się takie informacje jak ich ojczyzna i najważniejsze podboje czy przemiany jakie wprowadzili w swoich państwach.
    Następnie przeszli do ważnych wydarzeń, których było naprawdę bardzo dużo. Millers dyktował szybko, w międzyczasie dopowiadając coś od siebie, a Melody starała się za nim nadążyć. Ręka rozbolała ją od wypisywania tych wszystkich dat i związanych z nimi wydarzeniami, w które mógłby zechcieć ingerować jakiś alchemik pragnący podróży do przyszłości czy ktoś jemu podobny.
... uznał niepodległość Monako dwudziestego piątego lutego tysiąc czterysta osiemdziesiątego dziewiątego roku. Pisz dalej, Melody, ostatnie daty ― Millers odchylił się na krześle, obserwując jej rękę jeżdżącą długopisem po kartce od jednej strony do drugiej.
    Po wypisaniu dat Millers poinformował ją, że do końca zajęć pozostało dwadzieścia minut. Melody w ekspresowym tempie przepisywała z książki Millersa streszczenie przebiegu Wojny Dwóch Róż, a następnie o nieudanej wyprawie na Mołdawię króla Jana I Olbrechta. Skończyła równo z dzwonkiem, który zabrzmiał jakby gdzieś w oddali.
Możesz wyjść na korytarz, przygotuję się do następnej lekcji.
    Melody długo nie trzeba było namawiać. Ruszyła w stronę drzwi, a po chwili zamykała je za sobą z ulgą. Zauważyła Nirvanę siedzącą pod ścianą przy drzwiach numer 54. Podeszła do niej i dosiadła się, z uśmiechem zerkając na koleżankę.
Co masz teraz? ― spytała Nirvana, wyciągając się jak kotka.
Stworzenia ― mruknęła Melody. ― Ręka mi odpadnie.
Nirvana zachichotała.
Spokojnie, na stworzeniach głównie dostajesz zdjęcia albo szkice jakichś stworów czasu, a w zeszycie zapisujesz tylko parę najważniejszych informacji. Reszta to luz.
Melody odetchnęła z ulgą.
Oby Millers nie wyłamywał się i kazał mi robić tylko to, co mówisz.
    Następne minuty przerwy upłynęły im na rozmowie o ich życiu codziennym poza agencją. Melody dowiedziała się, że Nirvana ma trzech braci, wszystkich starszych, i każdy z nich ma dziecko, którym ona musi się zajmować, czego, jak zaznaczyła parę razy, nienawidzi najbardziej w świecie. Melody pękała ze śmiechu patrząc na Nirvanę parodiującą dwuletnią córeczkę jej najstarszego brata. Nie bawiła ją sama interpretacja dziewczyny, lecz komentarze, które od siebie dodawała. Ich pogaduszki przerwał dzwonek oznajmiający koniec przerwy i konieczność powrotu na zajęcia.
    Melody weszła z powrotem do pokoju z drobnym, dziesięciominutowym spóźnieniem. Pocieszała się myślą, że Millers na pewno doceni to, iż nie wparowała w połowie lekcji, jak to miała zwyczaj na matematyce. Agent widząc ją, usiadł z parującym kubkiem w dłoni i odchylił głowę, wpatrując się w nią z dezaprobatą. Wiedziała, że źle zrobiła zostając z Nirvaną te dziesięć minut na korytarzu, i to już pierwszego dnia! Jednak to już się wydarzyło i wiedziała, że czasu nie cofnie. Chociaż... w tym budynku wszystko było możliwe.
Weź kolejny zeszyt ― odezwał się w końcu Millers ― i podpisz "stworzenia". Zmarnowałaś piętnaście minut lekcji, więc lepiej pisz szybko i wyraźnie. Nagłówek to Latające istoty, a podpunkt pierwszy to Ubidaktyl. Nie będę podawał ci łacińskich nazw, nie jest to potrzebne. Ubidaktyle są stworzeniami pojawiającymi się, gdy cokolwiek zostanie zmienione. Przy przesunięciu najmniejszego kamyka, o który mógłby potknąć się potężny władca, niebo zachmurza się a spośród szarych chmur wylatują one. Zazwyczaj są dwa Ubidaktyle. Jeden naprawia błąd, poprawia to, co zostało zmienione, drugi zaś zabija tego, który te zmiany wywołał. Pożera biedaka, który umiera w brzuchu stwora powoli i w boleściach przez następne dni. To okropna śmierć, która czeka każdego, kto zapragnie zmienić bieg wydarzeń dla własnych korzyści. Zapisz to.
    Melody zapisała krótką notatkę i spojrzała na Millersa z wyczekiwaniem. Zaczynały podobać jej się te zajęcia. Stwory rodem z książek fantastycznych istniejące naprawdę? Czy to nie fascynujące? Millers sięgnął po kolejną książkę i otworzył ją na pierwszej stronie. Odwrócił tom w jej stronę, aby mogła przyjrzeć się szkicowi zamieszczonemu na połyskującej kartce. Rysunek przedstawiał olbrzymią kreaturę w pionie, rozkładającą szeroko obszarpane skrzydła porośnięte dziwnym, długim włosiem. Tułów był niebieski i pozbawiony włosia, łączył się z wielką, ptasią głową bezpośrednio, monstrum nie miało szyi. Miało za to ostro zakończone kurze nóżki, gotowe rozszarpać przeciwnika gdy tylko nadarzy się okazja.
Paskudny stwór, prawda? ― zapytał cicho Millers, zerkając na nią.
Melody pokiwała głową i zamknęła książkę, oddając ją Millersowi. Mężczyzna przycisnął księgę do piersi.
     Reszta lekcji minęła na zagłębianiu tematu Ubidaktyli i zapisaniu kolejnego stwora, Oppasteina. Był to krewny Ubidaktyla, który zamiast włosia posiadał niezwykle twarde łuski przypominające wyglądem ołowiowe. Oppastein przyczepiał się do swojej ofiary, podróżnika w czasie, oprowadzając go po przeszłości lub przyszłości i żerował na energii, jaką wytwarza ciało podczas przemierzania czasoprzestrzeni. Oppastein był tylko pasożytem spokrewnionym z morderczym, ptasim strażnikiem czasu, różniącym się od swego owłosionego kuzyna jedynie sposobem odżywiania i wyglądem skrzydeł.
    Melody z zafascynowaniem słuchała opowieści Millersa o tych niesamowitych, niezwykle brzydkich, stworzeniach. Wiedziała, że polubi zajęcia jakim są "stworzenia" i będzie na nie przychodziła. Mimo tego, że bardzo chciała zdać wszystko i zostać strażniczką, chociażby z powodu tęsknoty za rodziną, jej natura leniwego wagarowicza nie miała zamiaru odpuścić i Melody wiedziała, że słono w przyszłości za to zapłaci.





Przybywam z kolejnym rozdziałem, nowym szablonem i wypoczęta podczas ferii. Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu. Na razie nie dzieje się nic specjalnego, bo chcę też trochę skupić się na nowych zajęciach Melody, ale wszystko w swoim czasie. Pojawią się ciekawe osoby, problemy i wkrótce dowiemy się, czy Melody przejdzie szkolenie. Jeśli przeczytałaś/eś, skomentuj proszę. To dużo dla mnie znaczy (: