*Melody zdu*
Głośne
pukanie wyrwało Melody z płytkiego snu. Zeskoczyła z łóżka i
otworzyła drzwi, starając się doprowadzić swoje włosy do
porządku.
―
Doprowadź się do porządku,
Melody ― mruknął Millers, lustrując ją od dołu do góry. ―
Idziesz na pierwsze szkolenie, chyba nie chcesz już pierwszego dnia
stać się pośmiewiskiem?
Melody
poczerwieniała.
―
Nigdzie nie idę, strażniku ―
warknęła, zatrzaskując mężczyźnie drzwi przed nosem.
Mimo
chęci wrócenia do łóżka i przespania następnych godzin,
przestraszyła ją wizja kary, jaką wymierzy jej Millers za
zniewagę, więc ruszyła leniwym krokiem do toalety. Pomieszczenie
było malutkie, wyłożone brązową glazurą. W rogu stała stara
kabina, lustro było rozbite, a drzwiczki szafki pod zlewem urwane.
Przełknęła ślinę i przemyła twarz. Spojrzała na swoje popękane
odbicie i uśmiechnęła się lekko. Może nie będzie tak źle.
Melody
wykonała szybko makijaż i zebrała ciemne włosy w wysokiego
kucyka. Spryskała się perfumami i wyszła z pokoju. Przy drzwiach,
oparty o ścianę, stał Millers. Ręce miał skrzyżowane na piersi,
ze znużeniem wpatrywał się w przeciwległą ścianę. Melody
zacisnęła usta i przekręciła klucz w zamku. Schowała kawałek
metalu do kieszeni jeansów i szybkim krokiem ruszyła korytarzem.
Gdy schodziła po schodach, wszelkie obawy co do pierwszego dnia
spłynęły na nią. Co, jeśli jej nie zaakceptują? Jeśli będzie
samotna, skazana na towarzystwo tego buca, Millersa? Albo, co gorsza,
nie przejdzie szkolenia i zostanie w ziarenku czasu aż do śmierci?
Czuła zimny pot oblewający jej plecy. Ona nie może zostać w
ziarenku czasu na zawsze. Co z rodziną? Przyjaciółmi? Co z
Connorem?
Connor.
Melody
zacisnęła mocniej wargi. Podczas tego dnia ani razu nie pomyślała
o tym, co czuje Connor. Czy martwi się o nią? Czy próbuje się z
nią skontaktować? Czy nie stoi już pod jej domem, z przerażeniem
wymalowanym na okrągłej, wiecznie rumianej twarzy? Melody pamiętała
ból w jego zielonych oczach, kiedy rozstawali się na dwa miesiące,
podczas których była na obozie. Odruchowo położyła dłoń na
kieszeni jeansów, spodziewając się wyczuć tam charakterystyczny
kształt telefonu. Przypomniało jej się, że przecież Millers
zabronił korzystania z telefonów podczas szkolenia, a ona wtedy
rzuciła ładowarkę w kąt pokoju... Ale co zrobiła z urządzeniem?
Nie pamiętała. Z nadzieją, że telefon będzie gdzieś w walizce,
zatrzymała się w połowie schodów i zawróciła. Kiedy była już
na szczycie schodów i miała kierować się do swojego pokoju,
Millers chwycił ją za przedramię.
―
Gdzie ty się wybierasz? ―
zapytał, marszcząc brwi.
―
Zapomniałam czegoś z pokoju.
Millers
pokręcił głową, zacisnął długie palce na jej przedramieniu
jeszcze mocniej i zaczął ciągnąć ją po schodach w dół.
― Za
chwilę odbędzie się dla was posiłek, potem indywidualny trening z
agentami szkolącymi i pojedynek.
Melody
uniosła brwi i nie trafiła nogą w następny schodek. Upadła
wprost na plecy Millersa, który nie spodziewając się tego,
poleciał do przodu. Udało mu się złapać poręcz, kiedy pokonał
parę schodków na swoim brzuchu. Melody leżała na jego plecach,
mocno zaciskając dłonie na koszuli. Leżenie z na Millersie głową
do dołu nie było jej największym marzeniem.
―
Powoli chwyć poręcz, a potem
wstań ― mruknął Millers.
Melody
wykonała jego polecenie, stając niepewnie na schodku. Mężczyzna,
przy pomocy poręczy, którą cały czas ściskał, również wstał.
Posłał jej najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie byłoby stać
człowieka i ruszył dalej, z dłonią położoną na gładkiej
poręczy.
Sala,
do której zaprowadził ją Millers, była wielka. Podłoga była
wykołożona kamiennymi płytkami, spośród których wiele było
pobitych. Pod wschodnią ścianą stał długi, drewniany stół,
wokół którego ustawione były licho wyglądające metalowe
krzesła. Stół zastawiony był dziesiątkami małych, metalowych
miseczek i talerzy wypełnionych przeróżnymi smakołykami. W
powietrzu unosił się słodki zapach szarlotki pomieszany z duszącym
smordem podsmażanej kapusty. Przy ścianie naprzeciw wejścia stała
duża, miękka kanapa w kolorze khaki, wypełniona przez parunastu
nastolatków wrzeszczących na siebie i śmiejących się. Przed
kanapą stał szklany stolik, na którym leżała góra egzemplarzy
czasopism dla nastolatek. W pewnym momencie jeden z chłopców
siedzących na kanapie, z grzywą ciemnych, gęstych włosów,
chwycił drugiego pod boki i rzucił nim o stolik. Dźwięk
rozbijającego się szkła przeplatał się z gromkim śmiechem
reszty nastolatków. Melody cofnęła się o krok i przełknęła
ślinę. Coraz mniej podobało jej się w tym miejscu. Przy
zachodniej ścianie stały małe stoliki z szachownicami, przy
których zebrała się spora grupka osób. Dalej, również przy
zachodniej ścianie, ktoś grał na konsoli.
Millers
chwycił ją za łokieć i pchnął w stronę stołu.
― Za
godzinę przyjdę po ciebie, rozpoczniemy trening ― powiedział, po
czym odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Wraz
z trzaśnięciem zaległa cisza.
Kilkudziesięciu
nastolatków spojrzało na nią. Niektórzy uśmiechali się szeroko,
z ciepłem w oczach patrząc na nią, inni zaś posyłali jej kpiące
spojrzenia, analizując ją od stóp do głowy, uśmiechając się
kwaśno.
―
Sześćdziesiąt! ― zawołał
nagle chłopak, którym rzucono o stolik. Całą granatową koszulę
miał w ciemnych plamach, które, jak domyślała się Melody, mogły
być krwią. Chłopak zauważył jej przestraszone spojrzenie, bo
zaśmiał się cicho. ― Spokojnie, tylko trochę poraniłem plecy.
Melody
uniosła brwi. Trochę?
Nagle
zadzwonił dzwonek. Melody odruchowo chciała złapać za plecak,
jednak przypomniało jej się, że nie jest w szkole. Nastolatkowie
ruszyli do stołu, chaotycznie zajmując swoje miejsca.
―
Miejsca są ponumerowane, szukaj
szcześćdziesiątki ― krzyknął chłopak z poranionymi plecami.
Melody
przełknęła ślinę i wolnym krokiem ruszyła wzdłuż stołu.
Krzesło z wypalonym "60" stało przy końcu stołu, po
stronie od ściany. Na przeciwko Melody siedział owy blondyn, który
rozbił swoim kolegą stolik. Uśmiechnął się do niej szeroko,
jednak jego ciemne oczy pozostały zimne i niewzruszone.
―
Jestem Joseph ― przedstawił
się, podając jej dłoń ponad talerzami parujących ziemniaków.
Melody
uścisnęła jego dużą, szorstką rękę i uśmiechnęła się
lekko. Joseph wydawał się przyjaźnie do niej nastawiony, podczas
reszty posiłku opowiadał jej o agencji i przedstawił paru osobom,
które okazały się cudownymi osobami, chętnymi jej pomóc. Jednak
Melody zastanawiała się jak szybko ich życzliwość w stosunku co
do niej zniknie.
Po
zjedzonym posiłku jedna z dziewczyn, którą przedstawił jej
Joseph, Nirvana, pchnęła ją w stronę kanapy zapełnionej
chłopakami, z którymi Melody nie zdążyła się jeszcze zapoznać.
― Na
kanapie siedzi elita ― zaśmiała się Nirvana, wykrzywiając
wąskie, pomalowane wściekle czerwoną szminką usta w szerokim
uśmiechu. ― Tak jak podczas szkolnych wycieczek. Na początku
siedzą pupile i kozły ofiarne, na końcu elita towarzyska szkoły ―
dodała, zrzucając chłopaka z poranionymi plecami z kanapy. ―
Usiądź, będziesz się mogła z nami zadawać.
Melody
zmarszczyła brwi zajmując miejsce obok Josepha. Ten tylko roześmiał
się i pokręcił głową. Spojrzał na nią wzrokiem mówiącym
"spokojnie, ona żartuje" i zacisnął rękę na jej
ramieniu, chcąc dodać jej trochę otuchy.
―
Więc, Melody ― zaczął
chłopak z poranionymi plecami, rozsiadając się wygodnie na stosie
poduszek, które leżały na podłodze ― opowiedz nam coś o sobie.
On
i Melody poznali się przy stole. Miał numer czterdzieści jeden i
nazywał się Dennis. Jego dwutygodniowy okres szkoleniowy miał
dobiec końca w ciągu pięciu dni, o czym nie ośmielił się jej
wspomnieć przynajmniej dziesięć razy przy posiłku. Bardzo
stresował się misją, która wkrótce go czekała, jednak opowiadał
jej jak bardzo jest szczęśliwy, że te dwa tygodnie próbne
dobiegną końca i wkrótce zobaczy się z rodziną. Jeśli zdasz
i nie zostaniesz tu do póki nie zdechniesz, pomyślała Melody,
zapychając się ziemniakami, aby nie wypowiedzieć tych słów na
głos. Bała się, że mogłoby to urazić jej nowego kolegę.
―
Um... no dobrze ― mruknęła
niepewnie. Zerknęła na Nirvanę, która uśmiechnęła się lekko i
pokiwała głową. ― Co chcecie konkretnie wiedzieć? ― zwróciła
się do Josepha.
Blondyn
wzruszył ramionami.
― Skąd
jesteś? ― Czerwonowłosy koreańczyk siedzący obok Josepha
wychylił się do przodu, żeby móc na nią zerknąć. Nazywał się
Park, a jego dwa tygodnie próby dobiegły końca w dniu, w którym
Mel zjawiła się w agencji i wkrótce miał ruszać na losowanie
misji.
― Z
przedmieści Leeds ― odpowiedziała. ― Wcześniej mieszkałam w
Liverpoolu, ale przeprowadziliśmy się kiedy miałam sześć lat.
―
Wreszcie ktoś z tej samej
zapyziałej dziury, co i ja! ― krzyknął czarnoskóry chłopak
siedzący na oparciu kanapy, Thomas. ― Myślałem, że Abel złapał
na ulicy tego miasta tylko mnie.
―
Wszystkich nas złapano na ulicy,
Thomas ― wtrąciła dziewczyna wciśnięta między Thomasa a Parka.
Melody wcześniej jej nie zauważyła. ― Jakby cię to
interesowało, to jestem Molly. Podałabym ci rękę, ale nie mogę
jej wydostać spod tyłka Parka ― warknęła, patrząc wymownie na
chłopaka. Ten uśmiechnął się z zakłopotaniem i wstał z kanapy,
dołączając do Dennisa na poduszkach.
― No
więc... mam siostrę Judy, jest w pierwszej klasie, bracia Robert i
Hugon są w college'u. Mój pies jest kundelkiem ze schroniska i wabi
się Bruce, a mój chomik Fineasz zdechł dwa tygodnie temu ze
starości. Moim ulubionym jedzeniem jest pizza i bardzo lubię
Drake'a. Mam nadzieję, że tyle informacji narazie wam wystarczy ―
uśmiechnęła się Melody.
Wszyscy
pokiwali głowami. Jeff, pyzaty chłopak z twarzą pokrytą
pryszczami i rozstrzepanymi, czarnymi włosami otworzył usta, żeby
coś powiedzieć, lecz Nirvana siedząca obok niego zakryła je mu
dłonią, wskazując na drzwi.
Na
sali zaległa cisza. Drzwi lekko się poruszały, jakby ktoś w nie
uderzał, nic jednak nie było słychać. Melody zerknęła na
Josepha, który nachylił się do niej, żeby wyjaśnić zaistniałą
sytuację.
―
Oznacza to duchy czasu. Będziesz
się o nich uczyć jakoś za dwa dni ― wyszeptał do jej ucha.
Melody
wzdrygnęła się. Duchy czasu? Nie pisała się na brytyjską wersję
Paranormal Activity!
―
Niebezpieczne, bardzo. Ale
spokojnie, czasami oznacza to, że strażnicy idą po nas. Lubią
stroić sobie żarty ― powiedziała jakaś dziewczyna z drugiego
końca sali, przerywając milczenie. Była niziutka i drobna, miała
krótkie białe włosy a jej lewe oko i łuk brwiowy przecinała
ledwo widoczna blizna.
― To
Betty ― powiedział Park. ― Tak zanim spytasz.
Melody
pokiwała głową i uśmiechnęła się nieśmiało w stronę Betty,
która nie odwzajemniła uśmiechu, tylko podeszła do drzwi.
Rozejrzała się po sali. Rekruci skinęli głowami, jakby wiedzieli
co zamierza zrobić. Betty spojrzała następnie na Melody i
przywołała ją do siebie gestem dłoni.
Melody zwróciła się w
stronę Molly i Nirvany, które pokiwały głowami, uśmiechając
się.
Niechętnie,
wstała i ruszyła w stronę Betty. Czuła na sobie spojrzenia
wszystkich nastolatków w pomieszczeniu, zarówno tych, z którymi
zaczęła znajomość, jak i tych, których znała tylko z twarzy.
Stanęła obok Betty i zerknęła na nią pytająco. Drzwi znowu
zatrzęsły się, tylko znacznie mocniej. Na sali znowu zaległa
cisza.
―
Otwórz je. Musimy się
dowiedzieć czy to duch czy strażnik ― poleciła Betty, ściskając
jej dłoń w geście otuchy. Następnie odeszła w głąb
pomieszczenia, stając z tyłu grupki, która utworzyła się właśnie
na środku sali.
Melody
zerknęła na nich. Drzwi ponownie zatrzęsły się, jednak o wiele,
wiele mocniej. Przestraszyła się, że wypadną z zawiasów, prosto
na nią. Wiedziała też, że musi je otworzyć. Nie chciała wyjść
na strachliwą dziewczynkę, pośmiewisko tych wszystkich odważnych
rówieśników, wśród których dopiero zykała znajomych i nie
zamierzała ich tracić po godzinie. Zacisnęła rękę na zimnej
klamce i czekała. W chwili, w której drzwi znów załomotały,
nacisnęła klamkę i pociągnęła drzwi w swoją stronę.
Przeraźliwie zimny wiatr owiał jej szyję i twarz, zmuszając do
zamknięcia oczu. Usłyszała dźwięki z tyłu, poruszenie tłumu
nastolatków stojących na środku sali. Przełknęła ślinę.
Poczuła na plecach zimny pot, jednak zmusiła się do uniesienia
powiek. Jej płuca zaczęły ponownie pompować powietrze, kiedy jej
oczom ukazał się Millers w czarnej marynarce, oparty nonszalancko o
futrynę, z rękoma w kieszeniach czarnych spodni od garnituru. Prawą
powiekę miał uniesioną tak, że brązowa grzywka opadająca mu
lekko na czoło omal jej nie zasłoniła.
Odetchnęła
z ulgą, że to nie duch czasu, którego wizja ją przestraszyła.
Poczuła na plecach wiele dłoni, poklepujących ją za dobrze
wykonaną robotę.
― Jako
pierwsza nie zwlekałaś krócej niż dziesięć minut, jestem pod
wrażeniem ― krzyknęła jej do ucha Betty, uśmiechając się
promiennie i zerkając ponad ramię Millersa. Na korytarzu kłębili
się inni strażnicy, kobiety i mężczyźni, oczekujący swoich
uczniów. Betty wypatrzyła swoją agentkę, wysoką, chudą kobietę
z ciasno splecionymi, siwymi włosami i końską twarzą. Ruszyła w
jej stronę i po chwili zniknęły razem w tłumie uczniów i ich
nauczycieli.
―
Chodź, Melody. ― Millers
złapał ją za rękę i zaczął za sobą ciągnąć, przepychając
się w tłumie. ― Dzisiaj poniedziałek, więc lekcje zaczynają
się po obiedzie ― powiedział, kiedy szli już pustym korytarzem
piątego piętra. Wskazał na zegarek wiszący pośród zdjęć
krajobrazów. Wskazywał godzinę czternastą piętnaście. ―
Lekcje trwają normalnie jak w szkole, pięćdziesiąt minut*. Ty
masz dzisiaj cztery, z dziesięciominutowymi przerwami. Zaczynamy o w
pół do piętnastej. Pokażę ci jednak salę, w której będziesz
ćwiczyć i studiować te dwa tygodnie. Później dołączysz do
innych studentów na miesięcznym szkoleniu, jeśli oczywiście
zdasz.
Melody
wywróciła oczami. Znaleźli się w innym korytarzu, który na końcu
rozwidlał się. Zarówno po prawej, jak i po lewej znajdowały się
rzędy mahoniowych drzwi ze złotymi plakietkami informującymi o
numerze danej sali. Skręcili w lewo. Z większości mijanych przez
nich drzwi dobiegały głośne rozmowy, śmiechy i inne dziwne,
niezydentyfikowane odgłosy.
Millers
zatrzymał się przy drzwiach, na których zawieszona plakietka
głosiła, iż jest to sala numer 60. Melody prychnęła. Millers
uniósł brwi i zerknął na nią kątem oka, otwierając drzwi za
pomocą srebrnego klucza.
―
Serio? Każde krzesło, pokój
czy salę będę miała z numerem sześćdziesiąt?
Millers
przytaknął.
― Tak.
Specjalnie dla ciebie trzeba było wysprzątać tą salę. Jak wiesz
zwykle przyjmujemy około dwadzieścia osób rocznie, więc sale od
trzydziestki wzwyż są nieużywane.
―
Wiem, Abel mi mówił. Właściwie
czego będziesz mnie tutaj uczył, agencie?
―
Zaraz to omówimy.
Millers
otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą. Pomieszczenie było o
wiele większe, niż Melody się spodziewała. Na białych ścianach
wisiały przeróżne zdjęcia krajobrazów i mini portrety władców,
począwszy od Ludwika XIII kończąc na królowej Wiktorii. Po prawej
od wejścia cała ściana była zastawiona półkami zawalonymi
książkami, zegarkami, klepsydrami różnej wielkości, notesami i
roślinkami w porcelanowych doniczkach. Przy regale stał duży,
kwadratowy stół wykonany z jasnego drewna. Po każdej jego stronie
stało jedno zwykłe, szkolne krzesło gotowe rozlecieć się w
każdej chwili. Na stoliku stała lampka z poplamionym krwią białym
abażurem, a obok niej leżał stos zeszytów i długopisów.
Po
drugiej stronie pomieszczenia stała bieżnia i stacjonarny rower, a
naprzeciw nich leżał spory, czarny materac. W kącie natomiast
stała półka z mieczami pochowanymi w pochwach i pistoletami
zamkniętymi w przeźroczystym pudełeczku.
Millers
zamknął za sobą drzwi i ruszył w stronę stołu. Zajął miejsce
plecami do dużego okna. Wziął do ręki jeden z zeszytów i wyjął
z niego białą kartkę złożoną na cztery. Podał ją Melody wraz
z czarnym zeszytem w kratkę.
― Co
to jest? ― zapytała cicho, siadając naprzeciwko mężczyzny. ―
Agencie ― dodała pośpiesznie.
―
Kartka z twoim planem zajęć na
najbliższe dwa tygodnie ― odrzekł Millers, opierając się
przedramionami na stole. ― Zapoznaj się z nim. Ponadto ― nie ma
tam tego, dopisz ― śniadanie jest w tej samej sali, w której
obiad, o szóstej trzydzieści. Jeśli masz na późniejszą godzinę,
prawdopodobnie spotkasz jakichś nowicjuszy na drugim śniadaniu o
godzinie siódmej trzydzieści.
Melody
skinęła głową i otworzyła kartkę. Uniosła brwi i wstrzymała
oddech. Plan nie przypadł jej do gustu, zdecydowanie nie. Zerknęła
jeszcze raz na kartkę, na której było napisane:
PONIEDZIAŁEK
14.30-15.20
– historia
15.30-16.20
– stworzenia
16.30-17.20
– fizyczne ćwiczenia
17.30-18.20
– fizyczne ćwiczenia
19.00
– kolacja
WTOREK
7.00-7.50
– fizyczne ćwiczenia
8.00-8.50
– fizyczne ćwiczenia
9.00-9.50
– stworzenia
10.00-10.50
– historia
11.00-11.50
– łacina
12.00-12.50
– łacina
13.00-14.20
– przerwa obiadowa
14.30-15.20
– walka
15.30-16.20
– walka
16.30-17.20
– łacina
19.00
– kolacja
ŚRODA
7.00-7.50
– stworzenia
8.00-8.50
– stworzenia
9.00-9.50
– historia
10.00-10.50
– historia
11.00-11.50
– historia
12.00-12.50
– łacina
13.00-14.20
– przerwa obiadowa
14.30-15.20
– walka
19.00
- kolacja
CZWARTEK
7.00-7.50
– walka
8.00-8.50
– fizyczne ćwiczenia
9.00-9.50
– łacina
10.00-10.50
– łacina
11.00-11.50
– historia
12.00-14.20
– przerwa obiadowa
14.30-15.20
– fizyczne ćwiczenia
15.30-16.20
– stworzenia
16.30-17.20
– walka
PIĄTEK
7.00-7.50
– fizyczne ćwiczenia
8.00-8.50
– fizyczne ćwiczenia
9.00-9.50
– walka
10.00-10.50
– walka
11.00-11.50
– terminy
12.00-14.20
– przerwa obiadowa
SOBOTA
10.00-10.50
– terminy
11.00-11.50
– urządzenia
12.00-12.50
– walka
13.00-14.20
– przerwa obiadowa
14.30-15.20
– walka
15.30-16.20
– urządzenia
―
Więc... mam zajęcia z panem
nawet w soboty?
Millers
przytaknął.
―
Pocieszę cię, że masz wolne
niedziele. Będziesz mogła je poświęcić na czytanie książek,
które ci dam i przepisywanie niektórych rozdziałów do swoich
notatników ― powiedział, wskazując palcem na zeszyt w dłoniach
Melody. ― Lepiej nie zgub planu. Przyczep na ścianę, czy coś.
Millers
zerknął na jeden z zegarków na półce; stary, zakurzony złoty
zegar.
―
Czternasta trzydzieści ―
mruknął. ― Czas zacząć lekcję. Co masz w planie?
Melody
ponownie rozłożyła kartkę.
―
Historię.
― Weź
długopis i podpisz na pierwszej stronie, że jest to historia ―
polecił. Kiedy Melody wykonała tę czynność, podszedł do półki
i zdjął z niej jakąś książkę. ― Zapisz nagłówek.
― Co?
―
Nagłówek ― powtórzył,
siadając z powrotem na krzesło. ― Wielkimi literami na górze
strony.
Melody
zacisnęła zęby.
― Wiem
co to.
― To
dlaczego się pytasz?
―
Zdziwienie. Ot co.
Millers
skinął głową i zaczął przeglądać książkę.
―
Lekcje historii zazwyczaj zaczyna
się od starożytności, my jednak nie będziemy tracić na to czasu,
powinnaś wiedzieć najważniejsze rzeczy ze szkoły.
Żebym
tylko je jeszcze pamiętała, prychnęła w myślach.
―
Zaczniemy więc od historii tych
czasów, których struktura jest zaburzana najczęściej. Nagłówek
brzmi Piętnasty wiek.
Melody
posłusznie zapisała nagłówek, starając się aby litery były jak
najbardziej równe i czytelne. Nie należała do osób dbających o
estetykę notatek, jednak wiedziała, że tego wymaga od niej
sytuacja. Zostanie strażniczką i będzie mogła wrócić do Leeds,
albo pozostanie uwięziona w ziarnku czasu aż do śmierci. Stawka
była wysoka, a rzeczy do opanowania z pewnością trudne i niezwykle
pomocne. Musiała być jedną z najlepszych, musiała wrócić do
swojego normalnego życia, z którego wyciągnął ją Abel –
chłopak w sztruksach z rudym kotem w rękach.
Millers
zaczął opowiadać jej o piętnastym wieku. Zaczął od wymieniania
wszystkich władców panujących w tamtym okresie na terenie Europy i
Azji, a ona musiała ich zapisać zgodnie z kolejnością, w której
on ich wymieniał – chronologicznie. Obok imion władców i lat ich
panowania znalazły się takie informacje jak ich ojczyzna i
najważniejsze podboje czy przemiany jakie wprowadzili w swoich
państwach.
Następnie
przeszli do ważnych wydarzeń, których było naprawdę bardzo dużo.
Millers dyktował szybko, w międzyczasie dopowiadając coś od
siebie, a Melody starała się za nim nadążyć. Ręka rozbolała ją
od wypisywania tych wszystkich dat i związanych z nimi wydarzeniami,
w które mógłby zechcieć ingerować jakiś alchemik pragnący
podróży do przyszłości czy ktoś jemu podobny.
― ...
uznał niepodległość Monako dwudziestego piątego lutego tysiąc
czterysta osiemdziesiątego dziewiątego roku. Pisz dalej, Melody,
ostatnie daty ― Millers odchylił się na krześle, obserwując jej
rękę jeżdżącą długopisem po kartce od jednej strony do
drugiej.
Po
wypisaniu dat Millers poinformował ją, że do końca zajęć
pozostało dwadzieścia minut. Melody w ekspresowym tempie
przepisywała z książki Millersa streszczenie przebiegu Wojny Dwóch
Róż, a następnie o nieudanej wyprawie na Mołdawię króla Jana I
Olbrechta. Skończyła równo z dzwonkiem, który zabrzmiał jakby
gdzieś w oddali.
―
Możesz wyjść na korytarz,
przygotuję się do następnej lekcji.
Melody
długo nie trzeba było namawiać. Ruszyła w stronę drzwi, a po
chwili zamykała je za sobą z ulgą. Zauważyła Nirvanę siedzącą
pod ścianą przy drzwiach numer 54. Podeszła do niej i dosiadła
się, z uśmiechem zerkając na koleżankę.
― Co
masz teraz? ― spytała Nirvana, wyciągając się jak kotka.
―
Stworzenia ― mruknęła Melody.
― Ręka mi odpadnie.
Nirvana
zachichotała.
―
Spokojnie, na stworzeniach
głównie dostajesz zdjęcia albo szkice jakichś stworów czasu, a w
zeszycie zapisujesz tylko parę najważniejszych informacji. Reszta
to luz.
Melody
odetchnęła z ulgą.
― Oby
Millers nie wyłamywał się i kazał mi robić tylko to, co mówisz.
Następne
minuty przerwy upłynęły im na rozmowie o ich życiu codziennym
poza agencją. Melody dowiedziała się, że Nirvana ma trzech braci,
wszystkich starszych, i każdy z nich ma dziecko, którym ona musi
się zajmować, czego, jak zaznaczyła parę razy, nienawidzi
najbardziej w świecie. Melody pękała ze śmiechu patrząc na
Nirvanę parodiującą dwuletnią córeczkę jej najstarszego brata.
Nie bawiła ją sama interpretacja dziewczyny, lecz komentarze, które
od siebie dodawała. Ich pogaduszki przerwał dzwonek oznajmiający
koniec przerwy i konieczność powrotu na zajęcia.
Melody
weszła z powrotem do pokoju z drobnym, dziesięciominutowym
spóźnieniem. Pocieszała się myślą, że Millers na pewno doceni
to, iż nie wparowała w połowie lekcji, jak to miała zwyczaj na
matematyce. Agent widząc ją, usiadł z parującym kubkiem w dłoni
i odchylił głowę, wpatrując się w nią z dezaprobatą.
Wiedziała, że źle zrobiła zostając z Nirvaną te dziesięć
minut na korytarzu, i to już pierwszego dnia! Jednak to już się
wydarzyło i wiedziała, że czasu nie cofnie. Chociaż... w tym
budynku wszystko było możliwe.
― Weź
kolejny zeszyt ― odezwał się w końcu Millers ― i podpisz
"stworzenia". Zmarnowałaś piętnaście minut lekcji, więc
lepiej pisz szybko i wyraźnie. Nagłówek to Latające istoty, a
podpunkt pierwszy to Ubidaktyl. Nie będę podawał ci
łacińskich nazw, nie jest to potrzebne. Ubidaktyle są stworzeniami
pojawiającymi się, gdy cokolwiek zostanie zmienione. Przy
przesunięciu najmniejszego kamyka, o który mógłby potknąć się
potężny władca, niebo zachmurza się a spośród szarych chmur
wylatują one. Zazwyczaj są dwa Ubidaktyle. Jeden naprawia błąd,
poprawia to, co zostało zmienione, drugi zaś zabija tego, który te
zmiany wywołał. Pożera biedaka, który umiera w brzuchu stwora
powoli i w boleściach przez następne dni. To okropna śmierć,
która czeka każdego, kto zapragnie zmienić bieg wydarzeń dla
własnych korzyści. Zapisz to.
Melody
zapisała krótką notatkę i spojrzała na Millersa z wyczekiwaniem.
Zaczynały podobać jej się te zajęcia. Stwory rodem z książek
fantastycznych istniejące naprawdę? Czy to nie fascynujące?
Millers sięgnął po kolejną książkę i otworzył ją na
pierwszej stronie. Odwrócił tom w jej stronę, aby mogła przyjrzeć
się szkicowi zamieszczonemu na połyskującej kartce. Rysunek
przedstawiał olbrzymią kreaturę w pionie, rozkładającą szeroko
obszarpane skrzydła porośnięte dziwnym, długim włosiem. Tułów
był niebieski i pozbawiony włosia, łączył się z wielką, ptasią
głową bezpośrednio, monstrum nie miało szyi. Miało za to ostro
zakończone kurze nóżki, gotowe rozszarpać przeciwnika gdy tylko
nadarzy się okazja.
―
Paskudny stwór, prawda? ―
zapytał cicho Millers, zerkając na nią.
Melody
pokiwała głową i zamknęła książkę, oddając ją Millersowi.
Mężczyzna przycisnął księgę do piersi.
Reszta
lekcji minęła na zagłębianiu tematu Ubidaktyli i zapisaniu
kolejnego stwora, Oppasteina. Był to krewny Ubidaktyla, który
zamiast włosia posiadał niezwykle twarde łuski przypominające
wyglądem ołowiowe. Oppastein przyczepiał się do swojej ofiary,
podróżnika w czasie, oprowadzając go po przeszłości lub
przyszłości i żerował na energii, jaką wytwarza ciało podczas
przemierzania czasoprzestrzeni. Oppastein był tylko pasożytem
spokrewnionym z morderczym, ptasim strażnikiem czasu, różniącym
się od swego owłosionego kuzyna jedynie sposobem odżywiania i
wyglądem skrzydeł.
Melody
z zafascynowaniem słuchała opowieści Millersa o tych
niesamowitych, niezwykle brzydkich, stworzeniach. Wiedziała, że
polubi zajęcia jakim są "stworzenia" i będzie na nie
przychodziła. Mimo tego, że bardzo chciała zdać wszystko i zostać
strażniczką, chociażby z powodu tęsknoty za rodziną, jej natura
leniwego wagarowicza nie miała zamiaru odpuścić i Melody
wiedziała, że słono w przyszłości za to zapłaci.
Przybywam z kolejnym rozdziałem, nowym szablonem i wypoczęta podczas ferii. Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu. Na razie nie dzieje się nic specjalnego, bo chcę też trochę skupić się na nowych zajęciach Melody, ale wszystko w swoim czasie. Pojawią się ciekawe osoby, problemy i wkrótce dowiemy się, czy Melody przejdzie szkolenie. Jeśli przeczytałaś/eś, skomentuj proszę. To dużo dla mnie znaczy (: